fbpx

Żyć wolniej nie oznacza gorzej… downspeeding – odrzucenie życia w formie instant

Jakiś czas temu w jednym z parków w Monachium urządzono bieg na 100 metrów. Panowie w szortach i panie w najmodniejszych strojach zajęli pozycje startowe, a sędzia ogłosił reguły biegu – nie wolno zjawić się na mecie wcześniej niż po 60 minutach. Co miał na celu ten performance? Pokazanie, że czas jest luksusem. I że godzina biegu na odcinku 100 metrów może dostarczyć niezapomnianych doznań.

Zdaniem Violetty Nowackiej, psychologa i coacha, większość z nas żyje w świecie rozproszonej uwagi. Potrafimy jednocześnie z kimś rozmawiać i wysyłać SMS, poprawiać notatki i szukać czegoś w internecie, jeść i mówić.

„Skupienie się na jednej rzeczy to dla nas strata czasu. Jeśli w pięć minut mogę załatwić dwie, trzy sprawy, po co się ograniczać – myślimy” – zauważa psycholog. Tymczasem każdego dnia dzieje się tyle, że w zasadzie nie pamiętamy, co robiliśmy godzinę temu. Rano pobudka, szybki prysznic, szybkie śniadanie i jeszcze szybszy galop na przystanek lub do garażu. Już w samochodzie załatwiamy najpilniejsze sprawy przez telefon.

„Dodatkowym dopalaczem staje się technologia. Nasza stała dostępność dla wszystkich i o każdej porze. Facebook, Twitter, komórka. Jesteśmy podłączeni do globalnej sieci przekazu informacji. Gdzie tu miejsce na odrobinę prywatności i możliwość wyciszenia?” – pyta Franz Schweifer, niemiecki coach, specjalista od organizacji czasu.

Zdaniem specjalistów, jeśli nie potrafimy w życiu delektować się jego smakiem czy zapachem, umykają nam najważniejsze momenty. „Musimy narzucić sobie limit tempa i trzymać się go pazurami. Wszędzie, nawet w pracy. Jeśli szef mówi: za dwie godziny chcę mieć ten raport na stole, spokojnie tłumaczymy, że potrzebujemy więcej czasu” – wyjaśnia Franz Schweifer.

Żyć wolniej nie oznacza gorzej. Praca jest koniecznością, ale nie powinna dławić osobowości. Warto się czasem zdystansować do życia na zwiększonych obrotach i złapać oddech.

Downspeeding czy też downshifting (zwolnienie, przesunięcie w dół) to coraz bardziej popularny na Zachodzie trend polegający na wycofywaniu się z nadaktywności. Jest on spowodowany potrzebą koncentracji na tym, co dla nas najważniejsze. Na tym, czego nie dadzą nam ani pieniądze, ani najbardziej prestiżowa praca. Pragnienie odrzucenia konsumpcjonizmu i materializmu dotyka coraz większe grono osób. Stawiają one raczej na satysfakcjonujące wewnętrznie życie niż na pogoń za polepszaniem warunków bytowych. W anonimowych ankietach jednej z niemieckich firm PR pracodawca przeczytał: „doświadczam nieustającego konfliktu między własnymi wartościami a tym, czego wymaga ode mnie pracodawca. Chcę spędzać weekendy z rodziną i być odcięta od komórkowej pępowiny. On myśli, że soboty i niedziele to zbędna przerwa w pracy”.

Downspeeding to odrzucenie życia w formie instant – skondensowanych informacji, które maksymalnie skracają czas potrzebny do wykonania danej czynności. To protest przeciwko doświadczaniu wszystkiego w jak najkrótszym czasie. Bunt przeciw powierzchowności.

Downspeeding to wyhamowanie, naciśnięcie hamulca i zastanowienie się, czy obecne tempo jest rzeczywiście nasze. Downspeeding nie oznacza perfekcyjnej aranżacji dnia – o ósmej śniadanie, o dziewiątej przegląd prasy, pół godziny później – rozmowa z klientem, a wieczorem premiera głośnej sztuki. To raczej ukłon w stronę leniuchowania, „nicnierobienia”, zajęcia się rzeczami, które lubimy, ale wydają się nam nieosiągalne. Ten nurt wywodzi się z ruchu Slow Food skupiającego się wokół jedzenia, który powstał we Włoszech ponad trzydzieści lat temu i był buntem przeciwko coraz szybciej rozwijającym się sieciom fastfoodowym. Członkowie ruchu zaprotestowali przeciw „uciekającemu smakowi”, przeciw jedzeniu na czas bez możliwości delektowania się tym, co na talerzu. Dzisiaj ta filozofia przenosi się na inne dziedziny życia. Coach Violetta Nowacka radzi: przestańmy gonić własną śmierć. Zacznijmy zastanawiać się nad tym, co robimy. Nasze życie przypomina odhaczanie czynności na liście rzeczy koniecznych do zrobienia: byłem, widziałem, przeczytałem, zaliczyłem. Tyle że nic się za tym nie kryje. Na wrażenia, zamyślenie, zastanowienie zabrakło już niestety czasu.

Downspeeding to lenistwo kreatywne. Nie chodzi o to, by nic nie robić, ale by wykorzystać różne możliwości, jakie niesie nasza codzienność – od zastrzyków adrenaliny po siedzenie na balkonie i podziwianie prania sąsiadów. Potrzebujemy od czasu do czasu pauzy, by móc się naładować energią. Czasem najlepsze pomysły przychodzą nam do głowy wtedy, gdy pozwolimy jej trochę odpocząć. Downspeeding to szukanie kompromisu. Optymalnego rozwiązania, by czuć się lepiej i żyć przyjemniej. Jedni odpoczywają przy serialu, inni – czytając romanse z lukrowanym zakończeniem. Jeszcze inni odreagowują stresy dnia codziennego dzięki sztuce, uprawianiu sportu, spacerom z psem.

Downspeeding to chęć zmiany morderczego tempa. Na Zachodzie ludzi, którzy to potrafią, nazywa się milionerami czasu. „Slow life to nowa jakość życia” – tłumaczy Franz Schweifer. Pod warunkiem jednak, że jest naszym świadomym wyborem. Rezygnując z ilości, stawiamy na jakość.

Cały artykuł na: focus.pl

Dodaj komentarz