fbpx

Ma 107 lat i oficjalny tytuł najstarszego fryzjera na świecie. Robi to od ponad 90 lat i wciąż ma stałych klientów

Strzyc zaczął jako 11-letni chłopiec. Zawód spodobał mu się tak, że zrezygnował z liceum, żeby zająć się sztuką fryzjerstwa na pełen etat. To wszystko miało miejsce w latach 20. ubiegłego wieku. Anthony Mancinelli strzyże włosy dalej i nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższym czasie miał odłożyć nożyczki.

Mancinelli ma 107 lat i oficjalny tytuł najstarszego fryzjera na świecie. Zaczynał tak dawno temu, że istniało jeszcze Imperium Osmańskie. Po dziś dzień pracuje osiem godzin dziennie, a w jego nowojorskim salonie nie brakuje klientów, których strzyże od ponad pół wieku.

– Obcinam włosy już czwartemu pokoleniu. Przychodzą do mnie prawnuki klientów z mojej młodości – mówi barber w rozmowie z The New York Times.

Mężczyzna pamięta jak za jego usługę płaciło się 50 centów, teraz inkasuje 19 dolarów. Ciągle stara się być na bieżąco z trendami, ale większość odwiedzających salon i tak stawia na klasykę.

– Często słyszę jak tata mówi do siedzących na fotelu staruszków: słuchaj, jak będziesz w moim wieku… – mówi rozbawiony Bob Mancinelli… 81-letni syn Anthony’ego.

Przyznaje też, że ojciec jest w doskonałej kondycji fizycznej i mentalnej. Nie narzeka na ból pleców czy nóg, nie schodzi też co chwilę na przerwę. Przez bite osiem godzin obsługuje kolejnych gości, czym wprawia w osłupienie młodszy personel.

– Nigdy nie wziął chorobowego. Robi dziennie więcej fryzur niż moi dwudziestokilkuletni pracownicy. Kiedy ci sprawdzają coś w swoich telefonach, on ma w rękach nożyczki – dodaje Jane Dinezza, właścicielka salonu, w którym Anthony jest bez wątpienia największą gwiazdą.

Jaki jest sposób Mancinelliego na długowieczność? 107-latek odpowiada: nie palić, mało pić i uczciwie pracować. Dzięki temu Anthony nie tylko jest aktywny zawodowo, ale sam dba o swój dom. Nikt nie musi wyręczać go w koszeniu trawy, czy terminowym płaceniu rachunków.

Sam prowadzi samochód. Dojeżdża nim do zarówno do pracy, jak i na grób żony. Miejsce jej spoczynku odwiedza codziennie. Nie wyobraża sobie tego nie robić po 70 latach szczęśliwego małżeństwa.

– Chodzę do lekarza, bo ludzie mówią mi, że powinienem. Nie mam mu jednak nic do powiedzenia, bo nic mnie nie boli – śmieje Mancinelli. Jego ręce wciąż są pewne i ostrzygą jeszcze niejedną głowę…

Czytaj więcej na: menway.interia.pl

Tekst:  Michał Ostasz

Dodaj komentarz