fbpx

Przewodnik po śmierci: Piękna jak życie

Nasz błąd polega na tym, że staramy się kochać życie niejako przeciwko śmierci. A tego się po prostu nie da zrobić. Kochać życie to znaczy być w żałobie po życiu. To stany niewystępujące oddzielnie: miłość i żałoba – mówi Stephen Jenkinson, towarzysz umierających, w rozmowie z Agatą Kulą.

Parę lat temu powiedziałbym, że pomagam ludziom w umieraniu. Ale teraz widzę, że to, czym się de facto zajmuję, to sprawianie, żeby ludzie świadomie umierali – przyznaje znany specjalista opieki paliatywnej. – Kiedy śmierć się zbliża, starają się zająć wszystkim, tylko nie umieraniem. Wspiera ich w tym nieszczęśliwym zapętleniu otoczenie: „Co też mama mówi, jaki grób, przecież nie trzeba tak pesymistycznie…”. Kobieta 87-letnia, z rakiem, od miesięcy nie wychodzi z domu, od tygodni prawie nie wstaje z łóżka. Jak można tak jej mydlić oczy?

Odwiedzałem kiedyś kobietę, która przy każdej kolejnej wizycie witała mnie coraz słabsza, ale rozmawiać chciała tylko o swojej pracy w przykościelnej organizacji i o przebudowie domu. W końcu powiedziałem: „Mam wrażenie, że jesteś niespokojna i że przed czymś uciekasz, popraw mnie, jeśli się mylę”. Wtedy się rozpłakała, a potem po raz pierwszy porozmawialiśmy o jej śmierci.

Ogromna większość z umierających nie czuje fizycznego bólu. Akurat w uśmierzaniu go współczesna opieka paliatywna jest bardzo dobra. Każdy jest obstawiony lekami, lecz boi się nadal, nawet jeszcze bardziej. Tak, prawie wszyscy, z którymi pracowałem, byli przerażeni. Tylko że to nie cierpienie ich tak naprawdę przerażało. Bezimienna zmora naszych czasów to obawa, co ze mną, umarłym, zrobią ci, co przeżyją. Nikt z osób, którym towarzyszyłem w umieraniu, nie był od niej wolny.

Żyjemy w kulturze wykorzenienia, życie we wspólnocie, w kontakcie ze starszymi pokoleniami i z przodkami, jest nam kompletnie obce. Jeśli ja nie znam swoich przodków, jaką mogę mieć nadzieję, że sam zostanę przodkiem? To jest lęk przed tym, że nikt nawet nie zauważy naszego odejścia.

Z mojego doświadczenia wynika, że religia nie chroni przed wątpliwościami, nie powstrzymuje pytań i nie jest lekarstwem na lęk przed śmiercią. Spotykam oczywiście ludzi, których religijność ukształtowała się przez życie na tyle silnie, że daje im rodzaj osłony w obliczu śmierci. Nie zadają zbyt wielu pytań, mają bardzo konkretne wyobrażenie o tym, co ma się stać, czasem po prostu milczą. Uważam, że ludzie umierający mają ważne zadanie do wykonania. Proszę więc, by ci, którzy umierają, zrobili tę wstrząsającą, nie do opisania, domagającą się języka poezji rzecz, która przed nimi stoi. By pięknie umarli.

Tylko jako małe dzieci mamy szansę zbliżyć się do śmierci w naturalny sposób: przepychając się między zgromadzonymi w pokoju docieramy do zmarłego i dotykamy, widzimy, wąchamy. Większość dzieci wdrapuje się bez zastanowienia na łóżko umierającego dziadka, ku przerażeniu lub w najlepszym razie zakłopotaniu rodziców. Nie dlatego, że są wyjątkowo odważne: po prostu jeszcze się nie nauczyły, że śmierci trzeba się bać.

Czasem ktoś pyta mnie o radę: „Uważasz, że powinienem zabrać dzieci do szpitala, do mojego ojca?”. „A dlaczego nie miałbyś ich zabrać?” – odpowiadam. „No wiesz, on wygląda dość okropnie: bez zębów, ślini się, co chwila walczy o oddech”. To prawda, że umierający często kiepsko wyglądają i patrzenie na nich nie jest łatwe, ale pytanie brzmi: dlaczego nie miałyby tego widzieć dzieci? Bo my sami nie radzimy sobie z tym widokiem? Zejdźmy dzieciom z drogi i obserwujmy, dokąd je prowadzi ciekawość. Np. zaprowadźmy dzieci do wrót tej skarbnicy mądrości, jaką jest pokój naszych umierających rodziców, i je tam zostawmy. Nie wchodźmy z nimi. Żywimy nasze dzieci watą cukrową, oto, co im robimy, a nazywamy to współczuciem, miłością, dobrym rodzicielstwem.

Od pracujących w branży śmierci często oczekuje się, że będą ułatwiać, pocieszać. To wielkie nieporozumienie: nie można sprawić, żeby ktoś poczuł się wygodnie ze śmiercią. Oswojona śmierć, łatwa śmierć to sprzeczność.

Kiedy rozmawiam z umierającymi, pochłoniętymi przeżywaniem lęku, odizolowanymi fizycznie i psychicznie od bliskich, proszę: umierajcie dla nich. Wasza śmierć to ostatnia i najważniejsza rzecz, jaką możecie dać, nie przegapcie tego.

Pewnego dnia zdałem sobie sprawę, że moje dzieci umrą. Było to jak uderzenie prawdy, że powołując je do życia, wprowadziłem je na drogę, która wiedzie obok mojego łoża śmierci do ich własnego. I poczułem, że za żadne skarby nie chciałbym, żeby moje umierające dzieci trafiły w ręce jakichś nieświadomych, niemądrych ludzi.

 

Źródło: tygodnik.onet.pl

Dodaj komentarz