fbpx

Jak długo wypada cieszyć się życiem?

1

Do śmierci? Do osiągnięcia wieku „statecznego”? Dopóki jesteśmy zdrowi? Kiedy należy przestać gonić za przyjemnością i „folgować sobie”? Oto trzy inspirujące historie o radości życia. Na przekór śmierci.

Zofia ma raka, czytam w „Dużym Formacie”. Terminalnego. Lekarze dają jej mocne przeciwbólowe i pół roku. Zofia idzie więc do domu, bo po co ma w szpitalu siedzieć? W domu może odrobinę sobie pożyje. Tak jej się przynajmniej wydaje. Mieszka z córką, bo córka chce ją mieć na oku. Leki podać, diety dopilnować, wypoczynku. Żeby mama po nocy nie siedziała przed telewizorem, tylko ciach do łóżeczka o 22. Żeby mama w depresję nie wpadła, a jak będzie chciała sobie popłakać, to żeby chusteczki podać. Musi o mamę zadbać, bo niezbyt dużo czasu jej zostało. Córka myślała, że dostanie mamę ze szpitala zepsutą. Że płacz, marudzenie, codzienna msza i/albo różaniec. Ale mama jakoś o śmierci nie myśli. Już się w szpitalu namyślała. Zamartwiać się nie ma czasu, bo na portalach randkowych się loguje i z obcymi mężczyznami umawia. Chce się nawet córki poradzić w sprawie halki (czy teraz się nosi? Jeśli tak, to jakie?), bo przecież nikt nie wie, kiedy trzeba będzie tę sukienkę w końcu z siebie zrzucić, ale córka tylko fuka. Jaka halka, jacy faceci. Ty, mamo, umierasz, ty musisz o siebie dbać. Leki brać, wypoczywać, a nie na randkach się po mieście szlajać.

Brytyjski „Mam talent”. Przed jury staje osiemdziesięcioparolatka z dużo młodszym partnerem. Twierdzą, że zatańczą ognistą salsę. Zaczynają jednak spokojnie. Jury ziewa, rozgląda się po sobie, co ta babuleńka tu robi? Kto ją zakwalifikował i w jakim celu? Ta babuleńka powinna raczej z innymi babuleńkami w karty czy w warcaby w domu starców grać. Ale ona woli tańczyć. Za chwilę jednak zaczyna takie hołubce wywijać, że jury i widzom opadają szczęki. Obroty, piruety, unoszenia. Partner miota babcią we wszystkie strony i wcale nie wyrywa jej rąk ze stawów. Jak to? Jak tak można? To chyba nie jest „godne starzenie się”, prawda?

Dj Wika ma grubo po 70., ale też ciągle nie uśmiecha jej się opcja śniadanko – spacerek – obiadek – spacerek – kolacja – paciorek i spać. Nauczyła się obsługiwać gramofony i została didżejką. Bo kto jej zabroni? Siwy włos potrafi natapirować, że sterczy we wszystkie strony, ubranie też do profesji adekwatne – albo super kolorowe, albo błyszczące. Kto by się tam metryką przejmował, kiedy życie może być takie fajne.

Ale znam też takich, którzy umarli, zanim jeszcze zdążyli nawet zachorować. Bo zawsze na coś za starzy, bo zawsze nie wypada.

-A może pojedziecie na jakieś wczasy?

– Gdzie tam, na jakie wczasy. Mi tu dobrze, w domku, przed telewizorkiem, bezpiecznie. A jak zachoruję na tych wczasach? A jak umrę? Wiesz, jaki to kłopot dla tych wszystkich innych ludzi? Ja im nie chcę wczasów psuć swoją niespodziewaną śmiercią.

Ja wiem, że ten tekst brzmi absurdalnie, ale jest jak najbardziej autentyczny, prawie jeden do jednego, na własne uszy słyszałam.

– A może pojedziecie do kina?

– A, jakoś tak nam się nie chce, wiesz, do autobusu trzeba wsiąść, jechać, czas marnować…

– A co macie lepszego do roboty?

– Aaa, tak sobie tu posiedzę, przed tym telewizorkiem, zupę jakąś ugotuję, czas jakoś zleci.

I tak dziesięć lat, dwadzieścia. Zawsze na coś za późno, zawsze już za starzy. A w tym płaszczyku to nie wypada, a tamtego to się już nie chce, a na to szkoda pieniędzy, bo przecież zaraz śmierć (statystycznie pewnie za 20 lat, ale przecież zawsze może się przytrafić wcześniej, prawda? I wtedy te pieniądze na zmarnowanie, na zmarnowanie).

I ja tak sobie myślę, że gdyby mi mama z rakiem powiedziała, że idzie na randkę, to ja bym się chyba w głos śmiała. Ze szczęścia, że jej się chce, że sobie jakoś te ostatnie chwile umili, że nie będzie w pokoiku przed obrazkiem JPII prawie kanonizowanego płakać (oczywiście gdybam sobie, bo człowiek nigdy nie wie, co zrobi, dopóki tego nie zrobi, prawda?). Czy ja bym się martwiła wtedy, co będzie jak się rozczaruje? Nie. Tylko tym, co najwyżej, czy jej siły starczy na całowanie czy na inne bezeceństwa. A może ona dopiero teraz się obudziła? Może ta myśl o śmierci, o starości dopiero odważyła ją na tyle, żeby zacząć żyć? Tyle się mówi o raku, o starości, że to, co przedłuża życie, to wcale nie są tabletki czy inna chemia (to też, dobra, bo zaczniecie się czepiać), tylko chęć do życia. Do działania, do umawiania się na randki, do tańczenia salsy, obracania płytami.

Starzejemy się, i my, i nasze społeczeństwa więc dajmy sobie trochę luzu. Bawmy się, korzystajmy, dopóki jeszcze dyga łodyga. A jeśli jesteśmy dziećmi swoich starych, chorych rodziców – jak nas stać, kupmy im wycieczkę z dobrym ubezpieczeniem. Wygnajmy do życia, zamiast pakować leki w plastikowe pojemniczki z dniami tygodnia oznaczonymi na wieczku.

 

Źródło: http://foch.pl/foch/1,132040,15840472,Jak_dlugo_wypada_cieszyc_sie_zyciem_.html

Dodaj komentarz