fbpx

Cybernogi dla kapitana – Polacy pomogli Afgańczykowi rannemu w wybuchu miny

Ahmad Zia, kapitan afgańskiej policji, stracił obie nogi w wybuchu miny-pułapki. Życie uratowali mu wówczas stacjonujący w Ghazni Polacy. Twardy kapitan już dwa miesiące po wypadku wrócił na patrole – specjalnie przerobił swój wóz. Teraz znów mógł liczyć na pomoc Polaków. W Łodzi dostał nowe cybernogi. Jak opisuje „Polska Zbrojna”, do szpitala przyjechał na wózku, a wyszedł o własnych siłach.

 

„Zia musiał poznać nowe schematy ruchowe, ponieważ po amputacji kończyn człowiek używa zupełnie innych mięśni przy chodzie.” – profesor Jan Raczkowski, kierownik oddziału klinicznego rehabilitacji pourazowej

Trzeba mu pomóc stanąć na nogach – myślał profesor Waldemar Machała, gdy obserwował poruszającego się na wózku kapitana afgańskiej policji. Problem w tym, że ranny w wybuchu miny pułapki Ahmad Zia zamiast nóg ma kikuty. A jednak się udało, kapitan dostał protezy i dziś uczy się chodzić.

Kilka tygodni temu po dwóch latach spędzonych na wózku po raz pierwszy z niego wstał. Dwie godziny trwała przymiarka protez, trzeba było bowiem precyzyjnie dopasować metalowe elementy nowych „nóg” do ciała pacjenta i sposobu, w jaki się porusza. Aż wreszcie pod czujnym okiem lekarzy Zia stanął o własnych siłach i zrobił kilka kroków. – To było cudowne uczucie – wspomina.

Krok za krokiem

W słoneczny majowy dzień siedzimy na ławce w ogrodzie Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego imienia WAM w Łodzi. To tutaj w marcu 2014 roku Ahmad Zia, komendant policyjnego posterunku w prowincji Ghazni w Afganistanie, dostał nowe nogi. Mija szósty miesiąc jego pobytu w Polsce. – Jestem szczęśliwy, bo mogę chodzić – mówi kapitan.

Marcin Błaszak, który towarzyszy mu na co dzień jako tłumacz, obliczył, że jedna runda wokół ogrodowych trawników to co najmniej 400 m. Ahmad idzie o kulach, krok za krokiem, aż wreszcie zmęczony opada na wózek inwalidzki, którym Marcin zawiezie go z powrotem na szpitalną salę. Dziś trasa była nieco krótsza, bo ostatnio za długo ćwiczył na rowerze i nadwerężył kolano.

Po południu Zia włącza komputer – sprawdza co nowego na Facebooku i przez Skype’a łączy się z odległym o ponad 4 tys. km Kabulem. Po chwili widzi na ekranie monitora twarz żony Farzany, a w tle rozbrykaną gromadkę dzieciaków: najstarszego syna Ahmada Siradża, córki Susan i Suman oraz czteroletniego Eljasa. Farzana opowiada mu, co się wydarzyło od ich ostatniej rozmowy i żartuje, że pewnie znalazł sobie inną, bo tak długo nie wraca. Zia zupełnie poważnie odpowiada, że tęskni, ale leczenie się przedłuża.

  • Czy żona nosi chustę? – pytam kapitana, a Marcin Błaszak tłumaczy moje słowa na dari (potem się dowiem, że tego języka nauczył się sam dzięki kontaktom z Afgańczykami na uniwersytecie w Warszawie). – Jesteśmy muzułmanami – odpowiada Zia – w rodzinie jednak nikt nie nosi czadoru i nie zakrywa włosów. Nasze obie córki chodzą do szkoły.

Zaciągając się papierosem, wyjaśnia, że w regionie, gdzie mieszka jego rodzina, jest osiem szkół: cztery dla chłopców i cztery dla dziewczynek. Działają, mimo że talibowie żądają, aby je zamknąć. Ludzie z okolicy nie chcą jednak, aby ich dzieci były analfabetami. – To dzięki współpracy z miejscową ludnością udawało mi się zapewniać bezpieczeństwo w moim regionie – mówi.

W sypialni talibów

Dziewięć lat temu Ahmad rozpoczął pracę w afgańskiej policji. Po czterech latach został dowódcą posterunku w Khwaja Omari, 25 km od Ghazni, największego miasta w prowincji, w pobliżu którego znajdowała się polska baza wojskowa. Mundury noszą także jego trzej bracia: jeden służy w armii, dwóch – w policji.

Okręg, w którym Ahmad Zia był komendantem, nazwano „sypialnią talibów”, bo w rozrzuconych po okolicy wioskach odpoczywają oni i przygotowują akcje terrorystyczne. Zia od początku miał z nimi na pieńku. Wiedział, że jest na czarnej liście terrorystów, bo od lat niweczył ich plany. Wyznaczyli za jego głowę 50 tys. dolarów nagrody.

Dodaj komentarz