fbpx

Riko opowiada o Billy’m – kocie którego przysłał anioł

Balmoral Estate to jedna z wiejskich posiadłości brytyjskiej rodziny królewskiej, oaza zieleni, spokoju, wypielęgnowanej przyrody i zadbanych budynków na szkockim pogórzu.

Jeśli ktoś akceptuje fakt, że niecodziennie niebo jest błękitne – istny raj na ziemi.

Tak właśnie wydawało się państwu Louise i Chrisowi Booth, którzy zamieszkali tam w 2008 roku. Chris Booth wygrał konkurs na elektryka w królewskiej posiadłości, i małżonkowie przenieśli się do Balmoral Estate licząc na nowy początek w swoim życiu – tym bardziej, że towarzyszył im nowo narodzony synek Fraser, na którego rodzice, wówczas już około czterdziestki, czekali długie lata.

Niestety, nie bez powodów jedno z chińskich przekleństw brzmi „Spełnienia marzeń!”. Po urodzeniu Frasera pani Booth nie była w najlepszej formie, a kiedy po kilku miesiącach zaczęła wychodzić z depresji poporodowej, zauważyła, że mały Fraser jest nieco inny, niż powinien być. Dzieci często płaczą, żeby zawiadomić, iż coś im nie pasuje, ale Fraser potrafił albo płakać cały dzień, albo dla odmiany cały dzień milczeć, nie okazując zainteresowania czymkolwiek. Przez dłuższy czas wątpliwości Louise Booth były zbywane przez lekarzy jako przewrażliwienie pani, która dość późno i po długim oczekiwaniu została wreszcie mamą, ale pani Booth widziała, że odmienność Frasera postępuje, a chłopiec rozwija się wyraźnie wolniej, niż powinien, i coraz częściej zamyka się w swoim własnym, niedostępnym dla innych świecie.

Wreszcie, kiedy Fraser miał osiemnaście miesięcy, lekarze postawili diagnozę – ciężki, pogłębiający się autyzm, i łagodna hipotonia, utrudniająca najpierw naukę chodzenia, a potem samo chodzenie, i posługiwanie się rękami. Hipotonia, czyli zmniejszone napięcie mięśniowe, też wedle diagnozy medycznej miała się z wiekiem pogłębiać. Spowolnienie rozwoju Frasera miało narastać, wykluczone zostało, aby chłopiec mógł pójść do normalnej szkoły, a po osiągnięciu dorosłości być zdolnym żyć samodzielnie.

Nietrudno zrozumieć, jak te informacje zgnębiły rodzinę. Chris Booth jakoś się jeszcze trzymał, a przynajmniej tak na zewnątrz wyglądało, ale jego żona ponownie popadła w depresję. Fraser coraz częściej pozostawał w swoim własnym świecie – albo w całkowitym milczeniu, albo w wielogodzinnym, nie dającym się ukoić, nieprzerwanym płaczu, kontakt z nim był coraz gorszy, a spokój i pewne oddalenie Balmoral Estate od „zwykłego świata” coraz bardziej wydawały się pani Booth zewnętrznymi ścianami nieprzeniknionej klatki, z której nie ma wyjścia.

Jednak małżonkowie nie poddali się zupełnie, i podczas którejś z niewesołych rozmów pojawiła się myśl, że przecież dzieciom autystycznym często pomaga kontakt ze zwierzętami. Znajomi państwa Booth, też pracujący w Balmoral Estate i też mieszkający na jego terenie w służbowym domku z dużym ogrodem, mieli pięknego i łagodnego psa, więc postanowiono sprawdzić, jak Fraser go przyjmie. Powitanie było przyjazne, jednak zaraz potem nastąpiło kolejne niepowodzenie – chłopiec okazał się silnie uczulony na psią sierść.

Poczucie bezsilności wzrosło, ale po kilku tygodniach, w akcie desperacji Chris Booth zaproponował, że skoro nie udało się z psem, to może by odwiedzić lokalne schronisko dla porzuconych kotów? Pomysł był desperacki choćby dlatego, że państwo Booth mieli już bardzo starego kocura Toby’ego, jednak staruszek, który odnosił się do Frasera z przyjaźnią, nie potrafił ani okiełznać wybuchów gniewu chłopca, ani wydobyć go z zamkniętego świata milczenia i oddalenia.

Wśród licznych schroniskowych kotów znajdował się Billy, duży, grafitowo-biały kocur, który mieszkał tam już od roku. Był dorosły i niezbyt wesoły. Kiedy umarła jego pani, mieszkająca w niewielkim wiejskim domku w okolicy Balmoral, jej dzieci i  pełnoletni już wnukowie nie byli zainteresowani ani domkiem, ani kotem. Domek został sprzedany, a nowi właściciele pogonili kota i pędzili go zawsze, kiedy pojawiał się w pobliżu. Kocur nie mógł pojąć tej katastrofalnej przemiany, włóczył się po okolicy, próbował się przymilać, potem już tylko przetrwać, ale marniał w oczach i w ostatniej chwili, przypadkiem, został dostrzeżony i zabrany do schroniska przez jednego z wolontariuszy.

W schronisku nie pozwolił sobie wejść na głowę innym kotom, ale trzymał się z boku i z nikim zbytnio nie zaprzyjaźniał, a kiedy odzyskał siły, to potrafił przyłożyć łapą – materiał na kociego terapeutę stanowił w oczywisty sposób jak najgorszy.

Tym niemniej, kiedy państwo Booth wkroczyli z synkiem do salki, w której swobodnie chodzące koty prezentowały się potencjalnym nowym opiekunom, a lekko oszołomiony Fraser usiadł na dywanie, z czeredy kotów wyszedł Billy, przeciągnął się, podszedł do chłopca, i zanim ktokolwiek zdążył cokolwiek zrobić, trącił go nosem i położył się obok, kładąc małemu człowieczkowi ciężkie łapy w poprzek nóg.

I stał się cud – Fraser zamiast zareagować krzykiem na wtargnięcie obcego do jego zamkniętego świata, spojrzał spokojnie na swoich rodziców i rzeczowo stwierdził: „To jest nasz kot, jedzie z nami do domu!”

2

Oczywiście, Billy został natychmiast zaadoptowany przez państwa Booth, i pojechał do ich domu przytulony na tylnym siedzeniu z Fraserem. Jak powiedziała pani Louise Booth, „To było niewiarygodne. Kocur siedział i mruczał, pozwalając Fraserowi głaskać się i przytulać, a ja widziałam, jak z naszego syna spływa, albo raczej odpada kawałkami paraliżującej go skorupy, napięcie.”

W domu Billy obszedł wszystkie kąty, grzecznie przywitał się z Toby’m (kocury natychmiast, od pierwszego dnia, doskonale się zaprzyjaźniły), i wrócił do Frasera. Zmęczony chłopiec poszedł od razu spać, a Billy położył się obok, w jego łóżku. Po chwili spali obaj, ściśle przytuleni. Jak powiedziała pani Booth, „To była całkowicie niewiarygodna noc. Dotąd każda wyglądała tak, że Chris szedł spać możliwie wcześnie, a ja czuwałam przy łóżku Frasera, próbując go uspokoić, kiedy mniej więcej co godzinę budził się z krzykiem. Przed świtem Chris mnie zmieniał, a ja szłam przespać się kilka godzin. Tym razem Fraser po prostu spał, a ja nie mogłam w to uwierzyć.”

3

To był tylko początek.

Billy nie odstępował – i do dziś nie odstępuje – Frasera na krok. Natychmiast zauważył, że chłopiec nie porusza się w pełni sprawnie, i zaczął go zachęcać do zabaw i delikatnych przepychanek na dywanie czy na kanapie, a także systematycznie chłopca ugniatał łapami. Pod wpływem tych ćwiczeń i masażu, stan mięśni Frasera oraz jego sprawność zaczęły się gwałtownie poprawiać.

Kiedy jakakolwiek czynność stawała się dla chłopca przeszkodą, Billy starał się pomóc.

4

Fraser miał trudności z samodzielnym wejściem po schodach, o zejściu nie było co mówić. Billy wybrał niewysokie, czterostopniowe schodki na półpiętrze, i zaczął zachęcać Frasera do wspinaczki w obie strony – wspinał się na stopień, pomrukiwał zachęcająco, ocierał się, kiedy Fraser pokonał przeszkodę, wspinał się na kolejny stopień, znów czekał, zachęcał i nagradzał, potem to samo z zejściem… Po miesiącu wszyscy zapomnieli, że schody stanowiły dla Frasera przeszkodę niemal nie do pokonania.

Przed pojawieniem się Billy’ego, umycie Fraserowi głowy wymagało współpracy obojga rodziców – chłopiec uwielbiał się kąpać, ale reagował atakiem histerii na próbę zmoczenia mu włosów. Przy pierwszej okazji, Billy wszedł do łazienki, wskoczył na brzeg wanny, popatrzył na Frasera, który natychmiast się uspokoił, po czym zanurzył łapę w wodzie i potarł sobie głowę. Fraser powtórzył jego gest, i problem mycia głowy znikł na zawsze.

Podobnie działo się przy jedzeniu – kiedy Fraser reagował atakiem wściekłości na jakąś potrawę, a nigdy nie było wiadomo, na jaką danego dnia tak zareaguje, Billy wskakiwał na stół, próbował owej potrawy, zaś Fraser zaczynał ją spokojnie jeść – i przy każdej pojawiającej się trudności, a dla Frasera taką trudnością mogła być dowolna czynność dnia codziennego. Wystarczyło, że obok pojawiał się Billy, i panika znikała, a problem okazywał się rozwiązywalny.

Jak mówi pani Louise Booth, „Wiemy, że to brzmi całkowicie absurdalnie, ale uważamy, że Billy’ego przysłał anioł, albo, że on sam jest aniołem. Billy nigdy nie przeszedł żadnego szkolenia jako zwierzę terapeutyczne – zresztą, jakie w ogóle szkolenie miałoby nauczyć kota jak być instruktorem chodzenia po schodach dla autystycznego dziecka z hipotonią – ale zawsze, w każdym przypadku, znajduje właściwe rozwiązanie, jest stale na miejscu, nigdy się nie zniechęca ani nie niecierpliwi, a sama jego obecność natychmiast tłumi wszelkie lęki Frasera. O nocnych koszmarach też zapomnieliśmy całkowicie.”

Rezultaty przeszło czterech lat działalności Billy’ego są takie, że Fraserowi przeszła hipotonia, z sukcesem zaliczył zerówkę, i dobrze sobie radzi w pierwszej klasie normalnej szkoły podstawowej, co zostało całkowicie wykluczone jeszcze wtedy, gdy chłopiec miał półtora roku. Obecnie nic nie wskazuje na to, aby ta prognoza miała się spełnić. Doszło nawet do tego, iż niekiedy, gdy zajęć jest mniej, Fraser jedzie do szkoły bez Billy’ego, i też daje radę. Na marginesie, obecność kocura na lekcjach popierają i nauczyciele – „Kiedy Billy jest w klasie i siedzi niczym Sfinks na ławce Frasera, dzieci wydają się wręcz zaczarowane.”

5

Oczywiście, przed Fraserem jeszcze długa droga, lecz Billy stale jest na posterunku, i zawsze rozwiązuje problemy. Jak mówi Chris Booth: „Wiem, że to niemożliwe, ale jednak mam nadzieję, że ten kocur będzie żył wiecznie.”

Źródło: http://swiatkotow.pl/swiat-kociarza/riko-opowiada/art,765,riko-opowiada-o-billym-kocie-ktorego-przyslal-aniol.html

One thought on “Riko opowiada o Billy’m – kocie którego przysłał anioł

  • 31 stycznia 2018 at 14:53
    Permalink

    Cudowna historia, wspaniali ludzie i kot Billy …. Co dalej z nimi ? Ostatnie wiadomości na fb są z czerwca 2017 r ………….

    Reply

Dodaj komentarz