fbpx

Wyjść z kredytowej pętli

Jak nie popaść w pętlę kredytową? Jak ocalić swoje zdrowie fizyczne i psychiczne, gdy po wyczerpującym okresie starań pozostajemy na minusie, a perspektyw na lepsze na razie brak? Jak nie uzależnić się od kredytów konsumpcyjnych?

W jaki sposób popadamy w pętlę kredytową? Na przykład nie zauważamy momentu, w którym trzeba już zrezygnować z ratowania firmy. Mamy pewne wyobrażenia na temat przyszłości, w które wierzymy i których się trzymamy, i przestajemy być uważni na to, jak zmienia się sytuacja rynkowa. W globalnym kryzysie, którego od lat doświadczamy, wiele firm odnotowuje zmiany na gorsze,  traci stałych klientów, ma coraz mniej zamówień. Często ich szefowie nie dowierzają, że to są poważne sygnały alarmowe, wymagające zatrzymania się, przeanalizowania nowych strategii, podjęcia nowych decyzji.

Tutaj pojawia się pierwsza pokusa wzięcia kredytu – przy pomocy banku przetrwamy najgorsze?

Takie myślenie jest naturalne. Jeśli jednak mija jakiś czas, a warunki się nie poprawiają, pozytywne zmiany nie następują, klientów i zamówień nie przybywa, sytuacja kryzysowa trwa, to jest poważne ostrzeżenie. Wtedy trzeba bardzo ostrożnie podchodzić do możliwości „cudownej” zmiany na lepsze… dobrze wziąć pod uwagę, że może być gorzej, nie lepiej. Mimo naszych starań, pozytywnych wyobrażeń na temat przyszłości, warto wyznaczyć nieprzekraczalną granicę czasową ratowania firmy.

No właśnie, jaka to granica?

Myślę, że warto dać sobie rok, półtora. Tymczasem możemy ulegać pokusie, żeby przedłużać ten czas. Pojawiają się jaskółki nadziei – na przykład zgłasza się nowy kreatywny menedżer, zespół ma nowe pomysły, jakiś klient wykazuje zainteresowanie naszym produktem. Na fali tej nadziei zaciągamy nowe kredyty. To jest pierwszy błąd. Błąd, ponieważ w tej sytuacji należy brać pod uwagę jedynie wynik finansowy, a nie to, czy ktoś jest kreatywny, ma pomysły. Jeśli rachunek ekonomiczny się nie zgadza, nie ma sensu podsycać nadziei, podtrzymywać fantazji na temat tego, jak to może być dobrze, jak za chwilę się poprawi, finansując te fantazje kolejnymi kredytami.

Co więc robić?

Zredukować koszty do minimum. Inwestować tylko w to, co jest absolutnie niezbędne, żeby utrzymać działalność. Błędem jest wówczas inwestowanie pieniędzy w takie rzeczy jak reklama czy w działania poprawiające wizerunek firmy. Liczymy na to, że takie inwestycje muszą się zwrócić. Bardzo często okazuje się, że się nie zwracają. Pieniądze zostały wydane w trudnej sytuacji. Nie ma zwrotów tych kosztów, a obciążenia firmy rosną. Błędne założenia mogą polegać także na tym, że myślimy – Jeśli będziemy zachowywać się jak firma, którą stać, która ma prestiż, pomysły, to będziemy przyciągać klientów. Po półtorarocznym okresie starań, lepiej już nie czynić takich założeń. Tylko dochód firmy jest dowodem na to, czy idziemy w dobrą stronę czy nie. Lepiej zejść na ziemię: ile jest w portfelu, ile pieniędzy wpłynęło albo ubyło przez ten czas, który sobie daliśmy. Tu pojawia się kolejna pułapka. Jeśli wcześniej firma dobrze prosperowała, a teraz notuje straty, możemy zacząć myśleć – Jeśli teraz ją zamknę, nigdy nie odzyskam zainwestowanych pieniędzy, stracę. Tak nie powinno być. Zakręcę jeszcze tą korbą, żeby wyjść na zero, żeby nie było straty. A potem zamykam, wycofuję się. Czyli nastawienie jest takie: kontynuujemy tę działalność, zaciągając kolejne kredyty, żeby nie stracić. Nie zauważamy, że powiększamy w ten sposób ryzyko finansowe. To jest już hazard, czasami się udaje, czasami nie.

Bierzemy kredyt, żeby spłacić kredyt.

Miałem klienta, właściciela kilkunastu sklepów z butami, który funkcjonował w ten sposób przez pięć lat. Ocknął się za późno. Zaciągał kredyty, żeby robić inwestycje, podnosić jakość usługi, zwiększać dbałość o klientów i ich komfort.

To jest dawanie z miejsca braku. Nie mam, a daję.

Nie mam, a daję po to, żeby dostać. Podejście postawione na głowie. Uciekając przed stratą, zaciągam kredyty, żeby wyciągnąć firmę z dołka, w którym się znalazła. Taka strategia niestety nie przeciwdziała kryzysowi. Chcąc uniknąć straty, narażamy się na jeszcze większe straty.

Trzeba więc pogodzić się z tą stratą. Ratować, co się da.

Tak, zgodzić się na stratę – trudno, nie odzyskam pieniędzy, które zainwestowałem. Prawdopodobnie nie będę mógł kontynuować tej działalności w takim kształcie jak dotychczas. Nie powiększę dorobku. Nie będę żył na tym poziomie, do którego się przyzwyczaiłem. Zmienią się standardy funkcjonowania firmy. Może się okazać, że trzeba będzie ją zamknąć

Jak zamknąć firmę, którą prowadziło się 30, 20, czy choćby 10 lat? To jest jak śmierć tożsamości.

Moja tożsamość to coś znacznie więcej niż tożsamość właściciela  firmy. Mogę zamknąć działalność, zachowując swoją tożsamość i realizując ją w inny sposób.

Upada mnóstwo małych firm, choćby mediowych, szkoleniowych czy edukacyjnych. Szkoda ludzi, inicjatyw, pomysłów.

Rynek jest bardzo dynamiczny. Weryfikuje pomysły. Może się okazać, że nasza oferta nie jest już na rynku potrzebna, a przynajmniej nie w stopniu pozwalającym na godziwe życie. Ta rynkowa weryfikacja nie znaczy, że nasza działalność przestała spełniać swoje zadanie, i że się nie sprawdziła. Sprawdziła się w swoim czasie. Jeśli teraz jest inaczej, nie ma sensu przekonywać rynek, że nas potrzebuje – i brać kolejne kredyty.

Znam mężczyzn, prowadzących działalność w spółkach, którzy zastawiali hipotecznie cały swój majątek. Mówili – Stawiam na szali wszystko. Teraz już muszę wygrać. To jest myślenie magiczne, sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, z umiejętnością przewidywania i z analitycznym myśleniem, które opiera się na rachunku ekonomicznym.

Podobno wiara przenosi góry.

Wiara w siebie, w swoje możliwości – owszem – jestem w stanie przetrwać, jestem kreatywny, mam światu wiele do zaoferowania. Ale niekoniecznie w ten jedyny sposób. Przylgnięcie do jednego pomysłu, jednej formy działalności, idei, marki, nazwy, do jednego zespołu często okazuje się życiem w iluzji. Rynek nie rządzi się takimi prawami. Wikłanie się w bankowe zależności to pętla, która się zaciska w sposób, od którego nie ma ucieczki.

Problem nie dotyczy tylko kredytów biznesowych. Możemy popaść w pętlę kredytową po prostu konsumując kolejne dobra, które oferuje rynek. Jak ustrzec się przed wewnętrznym przymusem wzięcia kolejnego kredytu – na samochód, na wakacje, przyjęcie weselne córki?

Na początku to może wyglądać niewinnie – mam pragnienie, aby coś mieć, bank da mi kredyt. Na przykład sprawiamy sobie luksusowy samochód, który jest mocno powyżej naszych możliwości finansowych. Albo apartament na strzeżonym osiedlu. Albo rezydencję za miastem, podczas gdy rodzina jest mała, i tak naprawdę nie potrzebujemy aż takich przestrzeni. Nie zadajemy sobie pytania, co będzie jeśli stracę pracę, co przecież się zdarza, albo zmieni się kurs waluty, w której wzięliśmy kredyt. Sytuacja może wymknąć się spod kontroli. Ulegamy złudzeniu, że skoro inni biorą kredyty – cała Ameryka przecież żyje na kredyt – to takie życie jest normalne. Banki kuszą: weź dziesięć tysięcy na wakacje, weź piętnaście na kształcenie dzieci, dwadzieścia na coś innego, na co chcesz. Trzeba uważać, żeby nie dać się wciągnąć, nie oswoić się z myśleniem, że to nic takiego, że jakoś się spłaci.

Kredyt na kształcenie dzieci to sensowna inwestycja.

Oczywiście, pod warunkiem, że nas stać, że będziemy wypłacalni. Że nawet jeśli stracimy pracę, to przecież mamy majątek, który można sprzedać, albo długoterminowe depozyty bankowe czy jednostki uczestnictwa w funduszach inwestycyjnych. Jeśli nie mamy zabezpieczenia, wtedy pozostajemy na łasce i niełasce banku. To potężne źródło stresu.

Przyjmijmy, że postanawiamy zawrócić z tej stresującej drogi.

Podejmujemy decyzję, że przestajemy wydawać pieniądze bez liczenia się z możliwościami finansowymi w tym momencie. To wymaga rezygnacji z nawyków, z przyzwyczajeń, z pewnych standardów życia do jakiego przywykliśmy. Jakość życia nie musi być uzależniona od stanu posiadania, od tego, ile mogę wydawać, konsumować. To co jest tutaj potrzebne to rozwijanie elastyczności. Być może trzeba będzie liczyć wydatki, odłożyć na jakiś czas kupowanie wielu rzeczy, inaczej gospodarować pieniędzmi. Dobrze jest wtedy sprawdzać, jakie mogę mieć inne źródła radości niż tylko te, które wynikają z nabywania dóbr. Często kupowanie i konsumowanie stanowi środek zastępczy dla radości życia. Kryzys może zwrócić nas w stronę innych wartości – bliskich relacji, kontaktu z naturą.

Najpierw jednak jest poczucie przegranej, zawieszenie w próżni.

Wtedy trzeba koniecznie poprosić o pomoc i wsparcie bliskich, przyjaciół i rodzinę. Oni patrzą z zewnątrz, widzą możliwości, których my nie widzimy. Mogą zwrócić uwagę na rzeczy, które nie przyszłyby nam do głowy. Kobietom łatwiej przychodzi proszenie o pomoc i wsparcie. My mężczyźni wolimy radzić sobie sami, być silni. Oczywiście, że każdy ze swoimi problemami ostatecznie radzi sobie sam, jednak potrzebujemy wsparcia. Potrzebujemy nowych informacji, ale przede wszystkim obecności życzliwych ludzi. Gdy przeżywamy kryzys, możemy myśleć – Jestem kimś, kto nie zasługuje na dobre życie. Wsparcie ludzi, świadomość, że chcą być z nami, wyrażają się o nas pozytywnie, służą pomysłami, jest dla nas dowodem, że nie jest z nami tak źle … wzmacnia, podnosi na duchu. To są zazwyczaj myśli i przekonania nie werbalizowane, ale na podświadomym poziomie one istnieją. Poza tym działa tu prawo stada, które obserwujemy w świecie zwierząt, choćby u wilków. Samotne zwierzęta stadne dużo łatwiej rezygnują z walki, poddają się warunkom, padają z głodu albo stają się ofiarami drapieżników. Dopóki są w stadzie, to nawet jeśli ich status w tym stadzie jest niski, mają poczucie przynależności, obecności innych. Przynależność daje orientację i zapewnia dużo większe szanse na przetrwanie.

Warto pamiętać, że zawsze jest więcej możliwości niż jedna. Można porozmawiać w banku, sprawdzić, co jest możliwe… czy można na jakiś czas odroczyć spłaty albo rozłożyć na dłuższy okres. Warto także stymulować umysł do poszukiwania nowych rozwiązań.

W jaki sposób?

Poprzez wyobrażanie sobie różnych pozytywnych wersji wyjścia z sytuacji. Nastrajamy się wówczas na poszukiwanie możliwości, a nie na realizację koszmarnych wizji. Nieraz słyszałem od zrozpaczonych mężczyzn, że przyjdzie im „mieszkać pod mostem”. Zadaję wtedy pytanie – Czy wziąłeś pod uwagę inne wersje wydarzeń? Sporządzamy listę możliwości wyjścia z długów i nowego zarobkowania. Może się okazać, że po latach prowadzenia firmy, zdecydujemy się poszukać zatrudnienia u kogoś.

Na początku być może nie widać wyjścia z trudnej sytuacji, jednak gdy pozwalamy, żeby pomysły płynęły, wtedy przekraczamy próg inercji, uruchamiamy twórczy potencjał, który zawsze w nas jest. Kryzys uczy nas czegoś o sobie, o innych, o życiu, o działaniu, o skuteczności. Jeśli uruchomimy w sobie myślenie w kategoriach możliwości, a nie porażki czy przegranej, z całą pewnością znajdziemy nową drogę.

 

FRAGMENT POCHODZI Z KSIĄŻKI – RENATY ARENDT DZIURDZIKOWSKIEJ I BENEDYKTA PECZKO – ZROZUMIEĆ MĘŻCZYZNĘ2 (DOSTĘPNA TU)

 

Dodaj komentarz