fbpx

Nadal się boję… a jednak. Piękny przekaz od Mateusza Grzesiaka

Był 2006 i leciałem do Meksyku. Miałem prowadzić swoje pierwsze szkolenie międzynarodowe w języku, którego uczyłem się kilka tygodni. Tak się bałem, że chodziłem do toalety w samolocie co pół godziny. Wylądowałem odwodniony, ledwo żywy, przekonany że wszystkich zawiodę, nie poradzę sobie, nie dam rady. Ale wyszedłem po dwóch nieprzespanych nocach przed grupę i zacząłem mówić kaleczonym hiszpańskim. Zobaczyłem te wszystkie uśmiechnięte twarze. Mówiłem dalej, a oni kiwali głowami. Mówiłem więc pewniej, mówiłem głośniej, mówiłem chętniej, a oni słuchali nadal, dodali brawa, chcieli więcej. Gdybym wtedy nie pokonał tego lęku, nie mówiłbym przez kolejne lata do publiczności na kilku kontynentach w kolejnych 6 językach.

Był 2008 i poznałem Ilianę. Gdy ostatniego dnia przed moim wylotem spała w łóżku w hotelu Suites Amberes w pokoju 111, ja siedziałem na krześle i patrzyłem na nią  przez kilka godzin. Patrzyłem na zegarek i łzy leciały mi po twarzy, gdy widziałem, jak każda kolejna minuta zabiera mi nadzieję, że kiedyś ją jeszcze zobaczę, dotknę, usłyszę. Chciałem zatrzymać czas, nigdy nie wracać do Polski, przyszłość nie miała żadnego znaczenia. Następnego dnia odprowadziłem ją do taksówki, ona wróciła do pracy na uczelnię, a ja wyleciałem z kraju. Potrzebowałem tygodnia leżenia na łóżku i patrzenia w sufit, by zrozumieć, że nie wybieram między życiem z Ilianą lub bez niej, ale między jednym Mateuszem a drugim. Wróciłem do kraju, pozamykałem wszystkie sprawy, podniosłem telefon i zadzwoniłem do niej, pytając, czy chce ze mną spędzić resztę życia. Ze strachu tak trzęsły mi się ręce, że nie mogłem wybrać jej numeru na telefonie. Gdybym wtedy nie zadzwonił, dziś nie byłaby moją żoną i mamą Adrianki.

Był 2010 i wstałem z fotela, by iść do łazienki. Jedyne, co potem pamiętam, to lekarzy stojących nade mną i zabierających mnie do karetki. Zemdlałem i wypadłem przez drzwi na podłogę, wybiłem zęby, a moja będąca w 7 miesiącu ciąży żona widziała swego męża leżącego w powiększającej się kałuży krwi i trzęsącego się bez kontroli. Zdiagnozowano migotanie przedsionków, uszkodzenie serca, nadciśnienie, miałem zostać hospitalizowany na nie wiadomo jak długo. Leżałem na łóżku na korytarzu w szpitalu i nie mogłem się podnieść z braku sił. Potem ledwo wstałem i znów się przewróciłem. W ciągu kilku godzin stałem się z silnego młodego faceta wrakiem bez energii. Przez następne 8 miesięcy walczyłem z nadciśnieniem i tachykardią zmianami diety, sportem, akupunkturą, medytacją, ziołolecznictwem, farmakologią i wszystkimi innymi metodami, które znalazłem. Krzyczałem przerażony do żony: nic nie działa, a ona mówiła: nie poddawaj się. Gdybym wtedy przestał, gdyby ona nie zmuszała mnie do dalszej walki, dziś nie byłbym całkowicie zdrowy.

Był 2013 rok i straciłem dużo pieniędzy. Moje oszczędności stopniały w ciągu kilku godzin, a ja zupełnie bezsilny nie byłem w stanie tego kontrolować. Mieszanka stresu, paniki, wściekłości, żalu, pretensji do siebie i innych, wstydu, apatii, smutku, lęku i trwająca tygodniami walka z obecnością, planowaniem, nowymi strategiami i pomysłami była tak niszcząca, że straciłem dużo wagi, rozchorowałem się, zacząłem wątpić w siebie i swoje możliwości, w moją skuteczność i potencjał. Gdybym wtedy nie walczył, nie szukał, nie wymyślał nowych metod, nie poprosił o pomoc właściwych osób, nie zaczął konkretnie działać w social mediach, nigdy nie stworzyłbym marki, która stała się liderem branży i nie zarobił w ciągu kilku lat więcej pieniędzy, niż przez całe wcześniejsze życie.

Jest 2017 rok, a ja nadal się boję i już od dawna nie łudzę się, że to się kiedykolwiek zmieni. Idę przez życie, spotykam demona, ten uderza mnie i przewraca, a ja zaczynam się podnosić. On uderza mnie dalej, a ja próbuję stanąć na nogach, on wali we mnie bardziej, a ja stawiam mu większy opór, aż w końcu, obolały, rozwalony, posiniaczony a czasem połamany staję na prostych nogach i idę dalej. Czasem ten lęk trwa chwilę, czasem tydzień, czasem miesiącami, a ja staram się z całego serca i z wszystkich sił pamiętać o dwóch rzeczach:

By wytrzymać i nigdy, nigdy, nigdy się nie poddawać.

By wybaczyć tym, którzy mnie krzywdzą.

Może mnie znasz osobiście, a może nie. Może jesteś na tym profilu od jakiegoś czasu, a może po raz pierwszy. Może mnie lubisz, a może nie. To wszystko nie ma znaczenia.

Znaczenie ma to, byście pamiętał, że gdy pojawi się lęk… bo przyjdą ciemne dni, bo nic nie będzie Ci wychodziło, bo opuścili albo zdradzili Cię bliscy, gdy stanie się źle i nie będziesz wiedział, co robić dalej… to nigdy, nigdy, nigdy się nie poddawaj.

Bo w końcu się podniesiesz.

Bo w końcu wybaczysz.

Bo w końcu zrobisz kolejny krok i pójdziesz przed siebie.

I wtedy zobaczysz, że wszyscy idziemy tą samą ścieżką.

Weź więc głęboki oddech, chłopaku i wypnij klatę.

Podnieś się, dziewczyno. Popraw koronę.

Nie poddawaj się.

Idziesz dalej.

Spotkasz mnie na tej drodze.

 

Źródło: mateuszgrzesiak.com

Foto: facebook/archiwum prywatne

Dodaj komentarz