Polak rowerem wjechał na szczyt wulkanu. Zatrzymał się na 5 900 m n.p.m.
Marcin Korzonek wjechał na zbocze wulkanu Ojos del Salado w Chille, w ramach wyprawy Kross the Record. Jego podróż odbywała się bez wsparcia. Marcin wyruszył sam, a kosztem wyprawy podzielił się z głównymi sponsorami przedsięwzięcia. Wystartował w Copiapo na poziomie 350 m. Trasa do celu wyznaczonego na wysokości 5900 m n.p.m. zajęła mu 8 dni. Polak rowerem przejechał 275 km w poziomie i 6400 m w pionie -bez pomocy z zewnątrz.
- Bardzo istotny był dla mnie styl, w jakim dokonam tego wyczynu. Rower można wnieść nawet na Mount Everest, ale czy o to chodzi? Jednoślad służy przecież do jazdy, a nie do noszenia – wspominał dzielny Wrocławianin.
Warunki, w których podróżował były trudne. Ojos del Saldo to najwyższy wulkan świata, położony w odosobnieniu od ludzkich siedlisk. Po drodze na szczyt istnieje tylko jedna szansa na zaczerpnięcie wody. W związku z tym niemal całą trasę Polak musiał pokonać z 26 litrowym i 7 kg obciążeniem, zawierającym płyny i prowiant, na co najmniej 12- dniowa wyprawę. W rzeczywistości Marcin dźwigał na plecach ekwipunek o wadze 74 kg, ponieważ dodatkowe 25 kg stanowił sprzęt niezbędny do pokonania trasy. Jego wysiłek porównać można do wwożenia na szczyt dorosłej kobiety.
Podróżnikowi we znaki dał się szczególnie odcinek piaszczystego koryta rzeki, który pokonują jedynie pojazdy z napędem na 4 koła. To było z pewnością najdłuższe 400 metrów, które przejechał w swojej rowerowej karierze.
Marcin nie dokonałby tego gdyby nie odpowiednie przygotowanie i sprzęt. Rower był wyposażony w koła i opony o większej przyczepności. Korzonek do samego startu szykował się ponad miesiąc. W Chille pokonał przeszło 1000 km, po to by zaaklimatyzować się i przystosować swój organizm do morderczej trasy po zboczu wulkanu.
Chyba nikogo nie zdziwi fakt, że największą miłością Marcina są podróże na dwóch kółkach. Odważnego Wrocławianina ciężko spotkać jednak na utartych ścieżkach i miejskich szlakach. W ciągu 24 lat zorganizował aż 19 wycieczek rowerowych, dzięki czemu pokonał 30 krajów i 9 pustyń rozlokowanych na 4 kontynentach. Według szacunków do tej pory przejechał 30 tys. km. Gdyby przebieg jego roweru porównać do auta w komisie samochodowym, byłby dokładnie tym pojazdem, którym przysłowiowa “niemiecka babcia” jeździła tylko do kościoła, a jej wnuk „płakał jak je sprzedawał”.
Panie Marcinie – gratulujemy i życzymy kolejnych sukcesów!
Opracowanie: Kasia Maj
Źródło: national-geographic.pl
Foto: Marcin Korzonek