fbpx

Gino Bartali – kolarz i bohater, który zaryzykował wszystko

Za życia był uwielbiany we Włoszech i do dziś uznawany jest tam za legendę, stawianą na równi z Fausto Coppim, którego był zresztą największym rywalem. Wielokrotnie wygrywał najważniejsze wyścigi w światowym peletonie – Giro d’Italia i Tour de France. Jego nazwisko zapisało się złotymi zgłoskami w annałach kolarstwa, a na Półwyspie Apenińskim nadal otaczany jest czcią. Dopiero po jego śmierci wyszło w pełni na jaw, że na hołd zasługiwał nie tylko za swoje dokonania na rowerze, ale przede wszystkim za bohaterską postawę w czasie II wojny światowej.

– W razie wpadki Gino Bartali mógł stracić wszystko, co miał. Jest jednym z najdramatyczniejszych przykładów, pokazujących, jak wiele człowiek jest w stanie poświęcić, by ratować obcych ludzi – powiedział o nim Oren Jacoby, autor filmu o włoskich bohaterach wojennych.

Podczas swojej kariery kolarskiej dorobił się miana człowieka ze stali – im dłuższy i trudniejszy był etap, tym Włoch dobitniej pokazywał swoją wyższość rywalom. Sam mówił, że kluczem do zwycięstwa w najważniejszych wyścigach jest umiejętność przezwyciężenia własnego cierpienia. Inny wielki kolarz, trzykrotny triumfator Giro d’Italia, Fiorenzo Magni, tak opisywał niesamowite zdolności Bartalego: „Kiedy na trasie było zimno, jemu nie było zimno, a gdy panował upał, on w ogóle nie czuł gorąca. Kiedy nasze bidony były już puste, on swojego jeszcze nie napoczął.”

Był świetnym kolarzem, ale przede wszystkim bardzo skromnym i głęboko wierzącym człowiekiem. Jego rodacy do dziś wspominają go, jako niezłomnego katolika, który zawsze pod ręką miał Biblię i otaczał się figurkami Matki Boskiej. Trzykrotnie triumfował w Giro d’Italia (1936, 1937, 1946), a tych zwycięstw z pewnością byłoby więcej, gdyby nie wojna, która na sześć lat zatrzymała kolarski peleton. W innym wielkim wyścigu – Tour de France – ma na koncie dwa triumfy. Jeden tuż przed wojną – w roku 1938, drugi już po niej – dokładnie dziesięć lat później, co czyni go do dziś jedynym kolarzem, który umiał zwyciężyć w Wielkiej  Pętli w dwóch tak odległych od siebie czasowo wyścigach.

Jego rozwijającą się karierę kolarską przerwała wojna. Bartali już przed jej początkiem wyraźnie opowiedział się przeciwko panującemu we Włoszech ustrojowi. Syn kolarza, Andrea, wspomina historię triumfu swojego ojca w Tour de France w 1938 roku: „Dla Mussoliniego to zwycięstwo było kwestią dumy narodowej i prestiżu dla faszyzmu, więc na ojcu ciążyła duża presja”. Po zwycięstwie Bartali został zobowiązany do zadedykowania go Mussoliniemu, ale odmówił, co było sporym policzkiem dla Duce oraz wiązało się ze sporym ryzykiem.

Jeszcze większym ryzykiem było to, co Bartali postanowił robić podczas wojny, kiedy północna i centralna część kraju w 1943 roku znalazła się pod nazistowską okupacją. Kolarz został poproszony przez arcybiskupa Ellia Dalla Costę, który udzielał ślubu jego rodzicom, o dołączenie do organizacji zajmującej się ukrywaniem Żydów. W tym czasie ich sytuacja we Włoszech drastycznie się zmieniła, a hitlerowscy okupanci do spółki z tajną faszystowską policją masowo wysyłali ich do obozów koncentracyjnych. Zadanie Bartalego było z pozoru proste – miał robić to, co najlepiej potrafił – jeździć na rowerze jako kurier. Pod przykrywką odbywania długich treningów kolarskich, szmuglował jednak podrobione dokumenty, które mogły uratować Żydom życie.

Giula Baquis, jedna z ocalonych, tak wspomina spotkanie z Bartalim: „Mieszkaliśmy wtedy w niewielkiej miejscowości Lidio di Camaiore w Toskanii. Pewnego dnia pod naszymi drzwiami pojawił się kolarz z paczką i wypytywał o naszą rodzinę. Bałam się, że może być jednym z kolaborantów, więc stanowczo zaprzeczyłam jakiejkolwiek znajomości z rodziną Baquis. Odjechał nie dostarczając przesyłki. Dopiero po wojnie jeden z członków ruchu oporu zdradził moim rodzicom, że tym kolarzem był właśnie Gino Bartali”.

Tajne przesyłki ukrywał w ramie, kierownicy oraz pod siodełkiem swojego roweru, którym codziennie przemierzał włoskie drogi. – Według dokumentów łącznie przejechał tysiące kilometrów. Ze swoimi przesyłkami bywał we Florencji, Genoii, a nawet w Watykanie – przekonuje Oren Jacoby, reżyser filmu o Bartalim i jemu podobnym bohaterach.

Wielokrotnie był zatrzymywany przez faszystowską tajną policję, najczęściej jednak udawało mu się uniknąć szczegółowej kontroli, kiedy policjanci rozpoznawali w nim znanego kolarza. Przeważnie kończyło się na rozdaniu autografów, a kiedy bardziej dociekliwy funkcjonariusz chciał dokładniej zbadać rower, Bartali tłumaczył, że każda ingerencja w jego precyzyjnie ustawiony sprzęt może wiązać się z jego zniszczeniem.

W większości przypadków to skutkowało. Tylko raz, w swojej rodzinnej Florencji, trafił na szczegółowe przesłuchanie w głównej siedzibie policji, a nawet na salę tortur, ale po raz kolejny udało mu się uniknąć kary oraz wyjawienia prawdy o wykonywanej przez siebie misji. Po tym wydarzeniu na pewien czas wyjechał z miasta i ukrwyał się w Umbrii pod zmienionym nazwiskiem.

Bartali nie tylko przemycał tajne dokumenty, ale również ukrywał w swoim domu rodzinę zaprzyjaźnionego w czasie wojny Żyda – Giacomo Goldenberga. Jego syn dobrze pamięta pierwsze spotkanie ze znanym kolarzem: „Miałem wtedy 9 lat i mój ojciec prowadził z Bartalim poważną rozmowę dorosłych. Ja pamiętam to zdarzenie, bo dostałem wtedy rower i zdjęcie z dedykacją, które od tego czasu zawsze miałem przy sobie”.

– Ryzykował życie swoje i swojej rodziny, żeby nas uratować. Robił to, chociaż wiedział, że naziści zabiją każdego, kto ukrywa Żydów. Gdyby nie on, nie mielibyśmy gdzie się podziać – mówił wiele lat po wojnie Giorgio Goldenberg, który w czasie niemieckiej okupacji był jeszcze dzieckiem.

Mimo tak heroicznych czynów Bartali pozostał skromnym człowiekiem i przez bardzo długi czas z nikim nie dzielił się swoimi wojennymi wspomnieniami. – Nie chciał, by czczono go za to, co zrobił. Większość osób, które uratował, nie wiedziało, że to właśnie jemu zawdzięczają życie – podkreśla Jacoby.

Synowi kolarza zajęło wiele lat wydobycie z ojca wspomnień z okresu wojny. I nawet wtedy Bartali prosił, żeby syn zachował to wszystko dla siebie. – Kiedy zapytałem, dlaczego mam o tym nikomu nie mówić, odpowiadał: „Trzeba czynić dobro, ale nie wolno o tym ciągle mówić, bo wtedy korzystasz z nieszczęścia innych dla własnego zysku” – wspomina.

– Kiedy ludzie mówili mu: „Gino, jesteś bohaterem”, zawsze odpowiadał: „Nic z tych rzeczy, chcę być pamiętany za moje sportowe osiągnięcia. Prawdziwie wielcy są ci, którzy musieli cierpieć dla swoich ukochanych. To są prawdziwi bohaterowie. Ja byłem tylko kolarzem – kończy wspomnienie o swoim ojcu Andrea Bartali.

Dodaj komentarz