Genialny profesor z Marsylii walczy z koronawirusem i oporem władz
Didier Raoult jest dyrektorem Uniwersyteckiego Szpitala chorób zakaźnych w Marsylii. Świat poznał go już pod koniec lutego, za sprawą badań nad lekiem skutecznym w walce z COVID -19. Mimo zebranej przez niego dokumentacji medycznej, wyniki jego prac są nadal kwestionowane i powodują masę kontrowersji. Koronawirus pustoszy już niemal każdy kontynent i niesie za sobą ogromne żniwo, nic więc dziwnego, że nazwisko medyka wpisane w wyszukiwarkę pojawia się aż w 5,5 mln wyników. Jego profil obserwuje już 18 tys. użytkowników Twittera, którzy wspierają go w jego batalii.
Historia walki z wiatrakami
Wszystko zaczęło się od chwytliwego twitta, który Raoult opublikował 25 lutego. „Koronawirus gra zakończona” wybrzmiewał post, odsyłający internautów do konferencji prasowej z udziałem francuskiego specjalisty. W ten sposób lekarz postanowił dać światu namiastkę nadziei w postaci badań nad lekiem skutecznym w walce z COVID-19. Wnioski na temat efektów działania chlorochiny, oparte na badaniach chińskich naukowców nie spotkały się jednak z pozytywną reakcją władz. Pomimo że substancja ta już wcześniej z sukcesem stosowana była w przypadku SARS, francuscy politycy nie udzielili Raoultowi niezbędnego do wprowadzenia leku na szeroką skalę kredytu zaufania. Minister zdrowia oraz dziennikarze sympatyzującej z rządem telewizji BFMTV rozpoczęli nagonkę na specjalistę ds. chorób zakaźnych i oskarżyli go o rozpowszechnianie fakenewsów. Roultowi za jego pracę zamiast uznaniem odpłacono nadszarpnięciem dobrego imienia i groźbami.
Jak trwoga to do… Raoulta
Jednak już 2 tygodnie później francuska elita rządowa, przyparta do muru, jakby zapomniała o wcześniejszej fali hejtu i krytyki, którą rozpętała wokół lekarza i jego badań. Pan Didier został oficjalnie zaproszony do wąskiego grona doradców prezydenta Macrona, którzy mieli wspierać głowę państwa w walce o zdrowie obywateli. Lekarz z Marsylii pomagał swoją wiedzą i doświadczeniem rządzącym, jednak badania nad lekiem musiał prowadzić na własną rękę. Najpierw próby zamykały się w gronie 24 pacjentów, którym w trakcie terapii przez 10 dni podawano 600 mg hydroksychlorochiny i azytromycyny. Mieszanka pochodnej wyżej wspomnianej chlorochiny i antybiotyku przyniosła pozytywne rezultaty już 16 marca. Wtedy to Raoult znów podzielił się ze światem radosną nowiną, ponieważ u 75% pacjentów poddanych leczeniu nie stwierdzono obecności wirusa. Był to świetny wynik, ponieważ chorzy z grup kontrolnych w 90% nie byli w stanie zwalczyć COVID-19, mimo prób hospitalizacji. Wtedy wynikami badań specjalisty od chorób zakaźnych zaczęli interesować się m.in. Amerykanie.
Nieoceniony i niedoceniony naukowiec
Jednak w ojczyźnie lekarza do jego pracy nadal podchodzono dosyć sceptycznie. Brak zaufania co do broni Raoulta tłumaczono chińskim pochodzeniem podstaw, na których opierała się innowacyjna terapia. Mimo negatywnego podejścia zalecono jednak dalsze badania. Raoult testował więc autorskie rozwiązania na każdym zarażonym, który wyraził chęć wzięcia udziału w leczeniu. Medyk od początku dosyć negatywnie podchodził do kwarantanny i leczenia domowego. Głośno wypowiadał się na temat skutków bezobjawowego przejścia koronawirusa na organizm chorego. Według lekarza, nawet jeśli symptomy choroby nie były dokuczliwe, czy zagrażające życiu z pewnością zostawiają trwały ślad w postaci zmian na płucach.
10 dni, które kosztowały tysiące ludzkich istnień
Z biegiem czasu „Protokuł Raoulta” zaczęto wprowadzać w poszczególnych szpitalach, potem w całych regionach. Przyczynili się do tego sami lekarze, którzy wbrew obawom rządu, bez pozwolenia z góry, zaczęli korzystać z wiedzy kolegi po fachu. Ze względu na nie do końca zrozumiały opór władz terapia na bazie badań niezłomnego lekarza z Marsylii została oficjalnie wdrożona i poparta przez Ministerstwo Zdrowia dopiero 25 marca. Wtedy jednak dla większości pacjentów w ciężkim stanie było za późno na ratunek. Wirus tak bardzo spustoszył ich organizmy, że leki na nich nie działały. Umierali nie ze względu na zakażenie, a na obrażenia, jakie wywołało.
Za późno było wtedy także dla służby zdrowia, która w związku z szybkim i znacznym przyrostem zachorowań w wielu krajach po prostu się załamała.
Więcej nam trzeba niezłomnych
Raoult nie jest szarlatanem, tylko cenionym specjalistą z długoletnim stażem. Gdy zarzucano mu, że jego badania oparte są na zbyt małej liczbie przypadków i niekompetentnych porównaniach oraz szargano jego dobre imię z determinacją odpowiada na zarzuty. Według lekarza równie dobrze idąc tokiem rozumowania niektórych polityków i przedstawicieli mediów trzeba by kwestionować skuteczność spadochronu. Bo w końcu jak można byłoby dopuścić go do użytku, jeśli nie porównano wyników jego działania z grupą skoczków bez spadochronu. Mimo krytyki nie zaprzestał badań, żeby za wszelką cenę nieść pomoc. Jest to – jak twierdzi – kwestią jego sumienia.
– Zarówno ja, jak i jakikolwiek lekarz, gdy wykazano, że jakieś leczenie jest skuteczne, uważam, za rzecz niemoralną, że się go nie wykorzystuje. (…) Proszę mnie zrozumieć, jestem naukowcem i rozumuję jak naukowiec z weryfikowalnymi danymi. – To fragment jego wypowiedzi dla jednej z francuskich telewizji.
Opracowanie:Katarzyna Maj
Źródło: dorzeczy.pl