fbpx

Aktywiści stworzyli gigantyczny las tylko z warzywami

W Seattle powstaje 3-hektarowy las, składający się tylko z… jadalnych roślin. Do Beacon Food Forest będzie mógł wejść każdy, kto ma ochotę na świeże marchewki, rozmaryn czy jabłka i zabrać je ze sobą do domu, bez żadnej opłaty. O planowaniu takiej inicjatywy warto pomyśleć właśnie teraz, zanim rozpocznie się sezon ogrodniczy. Czy sprawdziłaby się w Polsce? – Polski Związek Działkowców popiera ideę „jadalnego lasu”, ale pozyskanie terenów byłoby niezwykle trudne – wyjaśnia Magdalena Zaliwska z PZD.

W Seattle w USA powstaje las żywnościowy o wdzięcznej nazwie Beacon Food Forest. Cztery kilometry od centrum miasta grupa aktywistów postanowiła założyć ogród, w którym będą rosnąć tylko jadalne rośliny – drzewa owocowe, krzewy jagodowe i warzywa. Do „lasu” będą mogli przyjść wszyscy chętni. I oczywiście zabrać ze sobą to, co najbardziej im się spodoba.

Pomysł powstał w 2009 roku – lokalne władze przekazały działkę na peryferiach miasta i wsparcie finansowe, które pozwoliło zrealizować projekt. Pierwszy fragment, który zajmuje niecały hektar powierzchni, ma być gotowy już na wiosnę tego roku. Pomysłodawcy planują zagospodarowanie w ten sposób aż trzech hektarów ziemi – oprócz lasu jadalnych roślin mają powstać specjalne ścieżki, miejsca do wypoczynku i zabaw dla dzieci.

W projekcie wzięli udział specjaliści zajmujący się konserwacją terenów zielonych, architekci krajobrazu i lokalna społeczność, dla której idea „jadalnego lasu” jest ogromnie angażująca. Okoliczni mieszkańcy pomagają w realizacji projektu i uczą się ogrodnictwa, a całość ma duże znaczenie w procesie integrowania ludzi.

Las do zjedzenia
Las roślin jadalnych to w rzeczywistości bardzo spójny ekosystem, a według badań – najstarsza forma uprawy ziemi. Tego typu realizacje są ciągle popularne w tropikach, gdzie zapewniają całym wsiom nie tylko pożywienie, ale i drewno na opał, nawóz, paszę dla zwierząt i zioła.

Są jednym z głównych źródeł utrzymania lokalnych społeczności w Indiach Południowych, Nepalu, Zambii, Zimbabwe i Tanzanii – tam są nazywane ogrodami domowymi (home gardens). Podobne ogrody od wieków powstają w Meksyku, gdzie określa się je mianem „rodzinnych sadów” (huertos familiares), oraz na Jawie, gdzie nazywają się pekarangan, czyli „ogrody całkowicie zaprojektowane”.

Aktywiści z Seattle dostosowują więc wielowiekową tradycję do nowych miejskich realiów. I właśnie to sprawia, że są pionierami tego typu rozwiązań w zindustrializowanej przestrzeni.

W latach 60. XX wieku leśnymi ogrodami zainteresował się Robert Hart – postanowił leśne ogrodnictwo zaadoptować do umiarkowanego, brytyjskiego klimatu. W swojej posiadłości w hrabstwie Shopshire stworzył mały, agroleśniczy raj, w którym zastosował system siedmiowarstwowy, oparty na podziale naturalnego lasu.

Taki las nie wymaga zbyt dużej ilości pracy od jego opiekunów, oczywiście, jeżeli w odpowiedni sposób dobierze się rośliny. Nawozi się samoistnie, z łatwością broni się przed szkodnikami, co więcej – nie wymaga też częstego podlewania, bo woda jest magazynowana w przestrzeniach między roślinami. Ogród składający się z różnorodnych roślin sprawdza się właściwie w każdych warunkach pogodowych: kiedy długotrwałe susze niszczą jedne gatunki, sprzyjają drugim i na odwrót.

Guerilla gardening czy oficjalne działania?

Jadalny las to idealny przykład czegoś, co nazywamy społecznym ogrodnictwem – grupy pasjonatów tworzą wspólne ogrody po to, żeby zmodyfikować przestrzeń miejską i uczynić ją bardziej przyjazną.

Czy społeczne ogrodnictwo istnieje w Polsce? – Oczywiście, jest coraz więcej ludzi, którzy chcą to robić – odpowiada Maja Turlej, architekt krajobrazu z warszawskiej pracowni Zieleń i Przestrzeń.

– To działania znajdujące się na styku ogrodnictwa i sztuki – mówi ekspertka. – Zazwyczaj są inicjowane przez lokalną społeczność, której przedstawiciele chcą, by w przestrzeni miejskiej znajdowało się więcej roślin – dodaje. – Ponadto ludzie chcą mieć również większy wpływ na to, co jedzą, a miejskie ogrodnictwo jest prostym sposobem na uzyskanie zdrowej i świeżej żywności – mówi Maja Turlej. Nasza rozmówczyni zaznacza, że miejsce powinno być wybrane z głową, ponieważ miejskie zanieczyszczenia mają negatywny wpływ na jakość warzyw i owoców.

W wielu polskich miastach z powodzeniem działa „ogrodnicza partyzantka” (guerilla gardening), której celem jest sadzenie roślin w zaniedbanych przez miasto miejscach i zwrócenie uwagi na poważny problem, jakim jest brak odpowiedniej ilości zieleni w zurbanizowanym świecie. – Ludzie „pod osłoną nocy” sadzą kwiaty i zioła na jałowych rabatkach, wolnych przestrzeniach na skraju chodników czy w pustych, betonowych donicach – mówi Maja Turlej. Dlaczego nie robią tego jawnie? – Gdyby spotkali służby porządkowe, to teoretycznie mogliby dostać mandat za „zaśmiecanie” przestrzeni miejskiej, która przecież nie jest ich własnością – mówi Turlej.

Społeczny las

W kontekście Beacon Food Forest w Seattle najbardziej ciekawy jest jego aspekt społeczny. Do lasu może wejść absolutnie każdy, kto ma na to ochotę i wyrwać tyle marchewek, ile akurat potrzebuje. Jego twórcy zapowiadają, że nie będzie żadnych ograniczeń w dostępności roślin. Czy byłoby to możliwe w Polsce? – Mam poważne wątpliwości – mówi Maja Turlej. – Takie rzeczy mogą się dziać tylko w społeczeństwach świadomych, które są gotowe na sprawiedliwe dzielenie się, chyba u nas jeszcze jest na to za wcześnie – dodaje. – Zawsze znajdą się osoby, które będą chciały wziąć więcej niż dają, a nawet coś zniszczyć ze zwykłego wandalizmu – mówi.

O to samo zapytaliśmy przedstawicieli Polskiego Związku Działkowców, którzy są najwłaściwszym adresem w tej sprawie. Czy użyczyliby części swoich terenów na społeczny, otwarty i jadalny las, z którego każdy mógłby wynieść tyle sałaty, ile dusza zapragnie?

– PZD popiera ideę „jadalnego lasu”, gdyż ogrody działkowe są również miejscem pozyskiwania żywności, wypoczynku i rekreacji, jednak przeznaczenie któregokolwiek z istniejących ogrodów ROD na ten cel byłoby niezwykle trudne. – mówi Magdalena Zaliwska z Polskiego Związku Działkowców. – Powód jest dość prosty: ogrody działkowe utrzymywane są ze środków PZD i pojedynczych działkowców, którzy włożyli wiele wysiłku i własnych środków na przekształcenie niejednokrotnie zdegradowanych terenów w piękne ogrody działkowe – mówi Zaliwska.

– Trudno byłoby teraz odebrać tym osobom te tereny – dodaje. – Jeżeli jednak władze któregokolwiek miasta przeznaczyłyby jakiś nowy obszar na powstanie „jadalnego lasu”, to chętnie włączylibyśmy się w tę akcje i podzielili ze społeczeństwem swoją wiedzą i doświadczeniem – mówi.

Nasza rozmówczyni tłumaczy, że Polski Związek Działkowców przewiduje wiele nowych form działalności na rzecz całego społeczeństwa. – Chcemy, by z dobrodziejstw ogrodów działkowych korzyści czerpała jak największa część społeczeństwa, by ogrody stały się swoistymi parkami – mówi Zaliwska. – Potrzebujemy jednak na tym polu wsparcia państwa i gmin – dodaje.

Na jadalny las w Polsce musimy więc jeszcze trochę poczekać.

 

Źródło: http://natemat.pl

 

Dobre Wiadomości

Dodaj komentarz