fbpx

Prawdziwy spektakl na niebie. Ogień Świętego Elma uchwycony z samolotu

Pilot uchwycił z kokpitu samolotu zapierające dech w piersiach widowisko przedstawiające Ogień Świętego Elma.

Kapitan Airbusa Luis Andress leciał z Miami do Denver w zeszłym miesiącu, kiedy natrafił na tę scenę. Była to część ogólnych skutków huraganu Ian, który uderzył w tym roku w zatokowe wybrzeże Florydy.

Ognie świętego Elma (zwane także ogniami św. Bartłomieja lub ogniami Kastora i Polluksa) to zjawisko dźwiękowo-wizualne objawiające się jako słabe i ciche wyładowania elektryczne. Nazwa ta jest nieco myląca, bo samo zjawisko ma więcej wspólnego z piorunami i zorzami polarnymi niż jakimkolwiek ogniem.

Ogień św. Elma powstaje wówczas, gdy atmosfera zostaje naładowana i powstaje wyładowanie elektryczne plazmy między obiektem a otaczającym go powietrzem. Podczas burzy, tarcie gromadzi dodatkowe elektrony w niektórych częściach chmur, generując potężne pola elektryczne, które docierają do ziemi. Odpowiednio silne pole elektryczne może teoretycznie zamienić powietrze w plazmę w dowolnym miejscu, ale to ostre punkty i krawędzie (jak maszty statków) wykazują tendencję do koncentrowania ładunków, odbierając elektrony z atomów i pozostawiając naładowane jony. Zjawisko takie może się pojawić w przypadku samolotów przelatującym przez gęste, silnie naładowane chmury.

Oglądanie zjawiska Ognia Świętego Elma było prawdziwym spektaklem. Naprawdę piękne widowisko. Byłem pod wrażeniem, ponieważ po raz pierwszy widziałem je z taką intensywnością– wspomina pilot.

ogień świętego Elma

Ogień św. Elma został nazwany na cześć św. Erazma z Formii, znanego również jako św. Elmo, patrona żeglarzy. Doniesienia o niebieskich światłach, słabo migoczących z pokładów statków pochodzą już z czasów starożytnych. Grecy i Rzymianie interpretowali ten widok jako wizytę półbogów-bliźniaków – Kastora i Polluksa. Uznawani za wybawicieli tych, którzy znaleźli się w niebezpieczeństwie, ognie oznaczały dla żeglarzy rychłe nadejście burzy i ostrzegało przed zbliżającym się uderzeniem pioruna. Przez  żeglarzy było traktowane z respektem i czasami uważane za dobry omen.

Innym powodem, dla którego jest ono kojarzone z żeglarzami, jest fakt, że maszty ich okrętów były łatwym punktem zerowym dla wyładowań koronowych, które tworzą niesamowite fioletowe światło.  To nie bogowie rozpalają ognie św. Elma, a jeden z pięciu stanów materii: plazma. W przypadku Andressa prawdopodobnie powstało ono poza krawędzią czołową jego Airbusa, czyli w innym miejscu, w którym jest powszechnie odnotowywane.

Inżynierowie muszą jednak brać pod uwagę wyładowania koronowe przy projektowaniu urządzeń elektrycznych, szczególnie linii energetycznych, ponieważ niepożądane pojawienie się ogni św. Elma może spowodować wyciek cennego prądu. Aby zminimalizować ten efekt, wiele dalekobieżnych linii energetycznych wyposaża się w obręczowe „pierścienie koronowe” wokół spiczastych miejsc, takich jak szczyty wież i słupy. Pierścienie te zapobiegają koncentracji pola elektrycznego na tyle silnego, by wytworzyć duże ilości plazmy.

Mimo iż ognie św. Elma nie stanowią już takiej tajemnicy jak sto lat temu, to wciąż potrafią oczarować. Zachwyt kapitana Andressa uważamy za jak najbardziej uzasadniony.

Zobacz też:

 

Źródło: whatnext.pl oraz Good News Network

Opracowanie: Agata Pałach, blog Nigdy za późno

Dodaj komentarz