Surowy nauczyciel o łagodnym sercu
Siwowłosy, o czujnym wzroku, apodyktycznym głosie i surowym sposobie bycia, siedemdziesięcioletni nauczyciel w szkole średniej i weteran wojny w Wietnamie, Jim O’Connor, jest przyzwyczajony do wzbudzania szacunku w klasie. Jego uczniowie byli niezwykle zaskoczeni, poznając jego przydomek w szpitalu, w którym jest wolontariuszem: zaklinasz dzieci.
O’Connor, uczący matematyki w szkole St. Francis w La Cañada w Kalifornii, katolickim prywatnym liceum dla chłopców na przedmieściach Los Angeles, ma bardzo rzeczowe podejście do nauczania.
Mając klasę składającą się z 32 nastolatków, musisz wprowadzić jakąś dyscyplinę – mówi O’Connor. Jeśli odpowiednio nie zarządzasz tymi młodymi ludźmi, nie ma przestrzeni, która sprzyja nauczaniu. Nie jestem tu po to, żeby zabawiać uczniów. Szaleństwem jest myślenie, że szkoła powinna być rozrywką. Oczywiście miło jest, gdy tak się dzieje, ale szkoła nie może być tylko zabawą.
Z jakiegoś powodu jego uczniowie nie chcą powiedzieć, co o nim myślą.
Hm, jakiego by tu użyć słowa? – mówi jeden z nich.
Jednak żaden z chłopców nie powiedział, że go nienawidzi. Dlaczego? „On to zobaczy?” No właśnie. Dlatego.
Jego czułość i miłość nie jest tym, co zwykle widzą jego uczniowie, więc oni byli bardzo zaskoczeni, odkrywając, że O’Connor jest wolontariuszem w Szpitalu Dziecięcym w Los Angeles, gdzie w ciągu ostatnich 20 lat spędzał po kilka dni w tygodniu, przytulając chore dzieci.
O’Connor został po raz pierwszy przyprowadzony do szpitala przez przyjaciela, który poprosił go o wzięcie udziału w akcji oddawania krwi.
Z grupą krwi 0Rh minus, która jest cenna, bo można jej użyć do transfuzji w przypadku każdego pacjenta, wracał oddawać krew, w końcu stając się głównym dawcą w szpitalu. Do tej pory oddał 273 litry.
W trakcie swoich wizyt O’Connor widział wolontariuszy pomagającym chorym dzieciom, więc zapytał jak może pomóc. Zachęcono go do wolontariatu.
Wtedy surowy nauczyciel matematyki, który nie jest żonaty i nie ma własnych dzieci, odkrył drugie powołanie – pocieszanie dzieci, które lubią go tak bardzo jak on lubi je.
Trzyma je na rękach, karmi, nosi, tuli i zawsze jest w stanie wydobyć z nich uśmiech – mówi pielęgniarka Sherry Nolan ze Szpitalu Dziecięcego Los Angeles.
Dzieci przyglądają mu się z uwielbieniem, a on jest w stanie uspokoić najbardziej marudne dziecko. To niesamowite… Dzieci się przy nim rozluźniają, uspokajają. On jest urodzonym „przytulaczem”.
O’Connor mówi, że na początku trochę się denerwował, trzymając dzieci, nie wiedząc o nich zbyt wiele i obawiając się, że może niechcący odłączyć podłączoną do nich aparaturę. Jednak choć sam nie jest tatą ma wielu siostrzeńców i bratanków… i zawsze lubił być z niemowlętami.
Są piękne; zależne od ludzi. Nie mogą zrobić żadnej krzywdy. Nie chcę, żeby były same, tak być nie może. Ja po prostu je lubię – mówi O’Connor.
Siostra Nolan jest zdumiona jego „wyjątkowym dotykiem”. Snuje domysły, że być może jego głęboki głos przynosi ulgę dzieciom, leżącym na jego klatce piersiowej, ale O’Connor twierdzi, że nie ma nic magicznego w jego podejściu. Według niego niemowlęta się rozluźniają, bo po prostu ktoś trzyma je na rękach.
O’Connora przyciągają dzieci, które rzadko kto odwiedza. Niektórzy rodzice nie mogą pojawiać się często w szpitalu, bo mieszkają daleko, muszą pracować, mają w domu inne dzieci, którymi muszą się zająć – mówi O’Connor. Innym razem dzieci są w szpitalu w oczekiwaniu na opiekę zastępczą, bo były zaniedbywane czy źle traktowane.
Dzieci, które nie mają nikogo najbardziej potrzebują wolontariuszy – mówi O’Connor. One chcą po prostu być przez kogoś trzymane.
Niezwykły mężczyzna pomaga także przy starszych dzieciach. Zdarzyło mu się grać w piłkę nożną w korytarzu szpitala z młodym pacjentem, któremu się nudziło.
Jim jest dla nas bezcenny – mówi Schmidt.
Nie wyobrażam sobie pracy bez niego – dodaje Nolan. Naprawdę można na nim polegać.
Jego uczniowie z liceum St. Francis niewiele wiedzieli o jego pracy, w której przytula dzieci, bo w nich bynajmniej nie wzbudzał chęci przytulania.
Wszyscy uważają go za bardzo nieprzyjemnego, dopóki nie przyzwyczają się jego stylu nauczania – mówi jeden z jego uczniów Pat McGoldrick. Jednak gdy Goldrick odwiedził szpital w ramach akcji oddawania krwi w zeszłym roku, był zdumiony odkryciem łagodnej strony swojego surowego nauczyciela.
On był tam jak celebryta. Wszyscy wiedzieli jak się nazywa, mówili jaki jest wspaniały. Nie mogłem w to uwierzyć. To było jak odkrycie jego alter ego. – mówi Pat.
Wieści szybko się rozeszły, nie tylko w szkole. Po wielu latach cichego wolontariatu, praca Jima została dostrzeżona. O’Connor zauważył, że po informacji w CBS News, którą pokazano w szkole St. Francis, kilkoro dzieci, które nigdy z nim nie rozmawiały powiedziały mu dzień dobry. Mówi, że znosi dziennikarzy i wywiady z nadzieją, że jego uczniowie zostaną zainspirowani i się także zaangażują.
Jeśli coś z tego wyniosą, to to jest najważniejsze – mówi. Jeśli będzie więcej osób, które zechcą oddać krew, zechcą zostać wolontariuszami, to wspaniale.
Czasami wydaje ci się, że kogoś znasz, ale to złudzenie. Czasami wydaje Ci się, że uczysz się matmy, a prawdziwą lekcją jest życie.
Zawsze go szanowałem, ale teraz mój szacunek wzrósł na tyle, że staram się go naśladować – mówi Pat. On jest uosobieniem człowieka oddanego służbie.
Źródło:articles.latimes.com
Te i inne inspirujące teksty przeczytacie w bezpłatnym Magazynie Biały Wiatr dostepnym pod linkiem
http://issuu.com/bialywiatr/docs/01_2015_magazyn_bialywiatr