fbpx

Podczas remontu spadł mu pod nogi list sprzed 134 lat

„Moja miłościwa panienko! Moja wielce szanowna szwagierko” – takimi słowami swój list, w 1883 roku, rozpoczął Herr Otto von Bulow. Ponad sto lat później list spadł wprost pod nogi mężczyzny, który remontował Pałac Kamieniec (woj. dolnośląskie). Tajemnicę korespondencji postanowiła odkryć właścicielka pałacu.

– W czasie remontu naszego pałacu pod nogi jednego z pracowników spadła koperta. W środku był list. Zachowany w bardzo dobrym stanie. Zaczęliśmy się zastanawiać, jaką historię kryje, kto do kogo pisał i jak korespondencja znalazła się w pałacu – mówi Katarzyna Hutna, właścicielka Pałacu Kamieniec.

Kobieta wzięła sprawy w swoje ręce i rozpoczęła historyczne śledztwo. Nie było łatwo, bo treść listu zapisana była drobnym, ozdobnym niemieckim pismem. Dla laika nie do odczytania. Udało się jednak odszyfrować nazwisko nadawcy i adresatki. – Znalazłam przedstawiciela rodziny autora listu. Miałam olbrzymie szczęście, bo mogłam trafić na kogoś, kto o sprawie nie miał pojęcia. Stało się jednak inaczej – opowiada pani Katarzyna.

Pierwsza osoba, którą udało jej się znaleźć w sieci, wiedziała, o co chodzi. I pomogła. Mężczyzna przesłał, sięgające wiele wieków wstecz, drzewo genealogiczne arystokratycznej rodziny. Właścicielka pałacu zaczęła analizować dokument. W jednej z odnóg znalazła nazwisko adresatki i autora listu. Pismo zaczyna się słowami: „Moja miłościwa panienko! Moja wielce szanowna szwagierko”. „Miłościwą panienką” była Julie Bannier. – On był jej szwagrem. Ona wyszła za jego brata. To list bardzo kurtuazyjny. Otto von Bulow tłumaczy się w nim z długiego milczenia, wyjaśnia dlaczego się nie odzywał. Powód był banalny: jego lenistwo. Anonsuje też swój rychły przyjazd – kobieta relacjonuje treść korespondencji.

Łącznik ze światem, którego już nie ma

Kim była Julie Bannier? Jak wyjaśnia Hutna, była teściową ostatniego niemieckiego właściciela pałacu. Jednak nigdy nie mieszkała w nim na stałe. Jak zaadresowany do niej list znalazł się w rezydencji? Możliwe, że jej rzeczy osobiste były tu przechowywane.

– List wsunął się między szpary w deskach na strychu i ponad sto lat później spadł w konstrukcję nadproża na drugim piętrze naszego pałacu. Ten list jest dla nas łącznikiem z dawnym światem. Światem, którego już nie ma – mówi pani Katarzyna.

Problem z tłumaczeniem

By go odkryć, potrzebna była pomoc wielu osób. W Polsce nie udało się znaleźć nikogo, kto byłby w stanie rozszyfrować niemiecką kaligrafię. Także w Niemczech początkowo nikt nie chciał podjąć się tłumaczenia. Trudność z potencjalnym tłumaczom sprawiała nie tylko forma pisma, ale też słowa. Wiele z nich wyszło już z użycia. – Nasi znajomi z Niemiec musieli skorzystać z pomocy 90-letniej kobiety, które bez problemu rozszyfrowała kaligrafię i wszystkie niezrozumiałe dla nich słowa – kwituje Hutna.

Źródło: tvn24

Dodaj komentarz