Powstało wyjątkowe miejsce, w którym ptaki odzyskują skrzydła
W samym sercu Zielonej Góry działa wyjątkowe miejsce – Ptasi Azyl, ośrodek rehabilitacji dzikich zwierząt, który każdego dnia daje drugą szansę skrzydlatym pacjentom. Od miejskich gołębi po rzadko spotykane bieliki – każdy ptak, który trafia do ośrodka, to odrębna historia, ale cel zawsze pozostaje ten sam: powrót do natury.
– Nic nie daje większej satysfakcji niż moment, gdy ptak rozpościera skrzydła i odlatuje – mówi Ewa Burda, kierowniczka placówki. To właśnie ona od lat koordynuje działania Ptasiego Azylu, który rozpoczął działalność w 2016 roku, dzięki wsparciu z budżetu obywatelskiego. Od tego czasu ośrodek rozwija się, mimo ograniczonych środków i przestrzeni.
Od marzenia do rzeczywistości
Jeszcze kilka lat temu Zielona Góra nie miała miejsca, gdzie mieszkańcy mogliby przywozić ranne dzikie ptaki. Potrzeba stworzenia takiego punktu była coraz bardziej widoczna, a świadomość społeczna wzrastała. Dzięki inicjatywie lokalnej społeczności oraz zaangażowaniu miłośników przyrody udało się stworzyć Ptasi Azyl – dziś już niezbędny punkt na mapie miejskiej pomocy zwierzętom.
Rocznie do ośrodka trafia kilkaset ptaków. Liczba ta rośnie z każdym rokiem, podobnie jak wachlarz przypadków – od zatrutych myszołowów, przez ptaki po kolizjach z szybami, aż po niepotrzebnie zabrane z gniazd podloty.
– W okresie lęgowym dostajemy wiele zgłoszeń o rzekomo osieroconych ptakach, choć w rzeczywistości ich rodzice nadal się nimi opiekują – wyjaśnia Burda.
Proces rehabilitacji i powrotu do wolności
Każdy ptak wymaga indywidualnej opieki – karmienia, leczenia, rehabilitacji. Młode uczą się samodzielności w wolierach treningowych, a gdy są gotowe, wracają na wolność. Czasem wystarczy jedna próba, innym razem potrzeba kilku podejść. – Zdarza się, że ptak nie chce od razu odlecieć. Wtedy wraca do nas i próbujemy ponownie za jakiś czas – opowiada kierowniczka.
Najliczniejszą grupę pacjentów stanowią gołębie miejskie, ale nie brakuje też innych gatunków – kawek, wróbli, jerzyków, myszołowów, kruków. Każdy przypadek to nowe wyzwanie, a decyzje o przyjęciu muszą być podejmowane z rozwagą, szczególnie gdy miejsca w ośrodku są ograniczone.
Codzienność pracy w Ptasim Azylu
Dzień w Ptasim Azylu zaczyna się wcześnie. Karmienie, zmiana wody, sprzątanie wolier – to tylko część obowiązków. Najwięcej pracy jest latem, gdy pisklęta wymagają karmienia co kilkanaście minut.
– Niektóre pisklęta muszą jeść co 20 minut, a to oznacza, że czasem nawet po godzinach wracamy, by je nakarmić – przyznaje Burda.
Codzienność przerywają też pilne zgłoszenia – ranne ptaki po kolizjach z autami, odwodnione młode, a czasem całe lęgi, jak choćby przypadek 40 młodych szpaków, które wymagały natychmiastowej opieki.
Edukacja i wyzwania
Poza opieką nad ptakami, Ptasi Azyl stawia na edukację mieszkańców. Największym problemem jest brak wiedzy, kiedy ptak rzeczywiście potrzebuje pomocy. Nie każde znalezione młode powinno być zabrane z miejsca. Dlatego pracownicy apelują: najpierw zadzwoń, zapytaj, nie działaj pochopnie.
Ważnym tematem są też kolizje ptaków z przeszkleniami – z roku na rok rośnie świadomość w tym zakresie, również dzięki kampaniom takim jak te prowadzone przez fundację szklanepulapki.pl.
Co możesz zrobić, by pomóc?
Nie trzeba być weterynarzem ani pracować w azylu, by wspierać dzikie ptaki. Wystarczy postawić miseczkę z wodą, zasadzić rodzime krzewy owocowe, zamiast dokarmiać chlebem, a w okresie lęgowym ograniczyć wypuszczanie kotów. To proste gesty, które mogą uratować życie.
Między wdzięcznością a niezrozumieniem
Ptasi Azyl spotyka się z różnym odbiorem – od ciepłych słów i wsparcia po niezrozumienie i krytykę.
– Mamy wielu sprzymierzeńców, ale zdarzają się też osoby, które nas krytykują – przyznaje kierowniczka azylu. – Nie wszyscy rozumieją, że nie zawsze możemy przyjąć każde zwierzę czy odebrać telefon. Czasami odmawiamy przyjęcia podlotów, które powinny zostać pod opieką rodziców, a to budzi nieprzychylne komentarze – dodaje.
Jednak są też ludzie, którzy regularnie przynoszą ranne ptaki i okazują wdzięczność. – Cieszy nas, gdy widzimy, że ktoś rozumie, jak ważna jest ta praca – mówi.
Wyjątkowe chwile
– Zawsze wzrusza mnie moment wypuszczenia ptaka na wolność. Szczególnie zapamiętałam samicę bielika, której założono logger GPS. Mogliśmy później śledzić jej trasę i widzieć, jak wraca do natury – opowiada. Najtrudniejsza część tej pracy to bezradność wobec śmierci. – Wiele ptaków trafia do nas w stanie, który nie pozwala na ratunek. Czasem musimy podjąć decyzję o eutanazji – mówi Ewa Burda. – Ale kiedy uda się uratować ptaka i zobaczyć, jak odlatuje, wiemy, że było warto – podsumowuje.