Najstarszy szewc w Warszawie miał kłopoty, jeden wpis w Internecie wszystko zmienił
Pan Adam miał zamknąć zakład, który funkcjonuje od 40 lat. Nie z powodu braku sił, ale braku klientów.Wtedy do akcji wkroczyła blogerka. Jeden wpis i kilkanaście tysięcy udostępnień, by mieszkańcy Warszawy ze zdziwieniem odkryli czar prawdziwego rzemiosła. – Zrobiło się huzia na Józia, pełną parą – opowiada pan Adam.
– Dziś przyjąłem więcej butów niż przez ostatnie dwa tygodnie – cieszy się szewc Adam Janasz. – Będę musiał jej jakoś podziękować – mówi honorowo 80-latek w wywiadzie dla portalu natemat.pl.
Dziś do jego pracowni co i rusz ktoś wpada. – Dzień dobry, mam buciki do naprawy. Tak to mi się porobiło – mówi kobieta, wyciągając na blat czarne sandałki. Wskazuje na zniszczoną podeszwę. – No popatrzy pani, jak pani za chłopakami biegała – żartuje Adam.
Sprawczynią całego zamieszania jest autorka bloga Agata4life, która napisała w Internecie, że jej babcia była jedną z pierwszych klientek tego szewca. „Pan Adaś jest prawdopodobnie najstarszym warszawskim szewcem… niestety ma coraz mniej pracy” – zauważyła w emocjonalnym wpisie, który wywołał prawdziwą lawinę.
Do zakładu Adama zaglądały osoby, które w sieci wyczytały, że ostatnio interes nie najlepiej się kręci. Ludzie zaczęli przynosić swoje buty. Dziś już kilkanaście osób przyszło. Szewc się cieszy. – Wie pani, w ostatnim czasie było ciężko. Nie było roboty. W ogóle od trzech lat jest coraz gorzej. Mało brakowało i musiałbym dokładać do interesu – żali się pan Adam.
Kiedy rozpoczynał swoja pracę, przy Śniadeckich 1/15, ledwo wyrabiał się z robotą. Miał wtedy stałych klientów, którzy dorastali i starzeli się razem z nim. – Kiedyś przyszła mama z córką. Zapytałem po cichutku: „Czy ta panna, to to maleństwo, które przywoziła w wózku?”. A ona specjalnie głośno odpowiedziała: „Tak, panie Adasiu”. Już trzecie czy czwarte pokolenie się tutaj przewija” – mówi z dumą.
Pan Adam zamierza pracować do czasu, kiedy nie będzie musiał dokładać do interesu. – Ale wie pani, dziś badziew opanował rynek, dlatego nie mam pracy. To, co można nazwać butem musi kosztować przynajmniej 200 złotych. To musi być skóra a nie łajdacka cerata – czytamy w rozmowie dla portalu natemat.pl.
Po nagłośnieniu sprawy, wiekowy szewc nie narzeka już na brak klientów. Na półkach stoi kilkanaście par butów, czekających na naprawę lub odbiór.
– No mówię pani, przez tydzień nie miałem tylu klientów. Niech pani zerknie, ile mi dziś butów przynieśli. I niech się pani nie martwi, że mi przeszkadza, przecież te buty się z nami nie kłócą – kwituje z uśmiechem pan Adam.
Źródło: natemat.pl