Męskie zdrowie
My, mężczyźni, na ogół dbamy o swój samochód. Gdy słyszymy szmer w silniku, gdy coś stuka, brzęczy albo włącza się kontrolka, natychmiast reagujemy. Jednak gdy nasz organizm wysyła podobne sygnały, ociągamy się z działaniem. Dlaczego lepiej traktujemy samochód niż własne ciało?
Poniżej zapis interesującej rozmowy znanej dziennikarki Renaty Arendt-Dziurdzikowskiej i psychoterapeuty Benedykta Peczko
Kiedyś prowadziłam wywiad ze znanym artystą. Zrobiliśmy przerwę, on wyszedł do ogrodu na papierosa. Wtedy przysiadła się jego żona. Proszę pani, on się wykończy! – mówiła podenerwowana. Pięć kaw dziennie, papierosy, a do tego nadmiar tłustego mięsa. To się często powtarza w opowieściach kobiet o mężczyznach – nie dba o siebie, ale jeśli zachoruje, to już umiera, pisze testament.
Pewien kanadyjski nauczyciel duchowy powiedział, że nie ma specjalnej różnicy między dwunastoletnim chłopcem a chorym mężczyzną.
Tyle się teraz mówi i pisze o odpowiedzialności za własne zdrowie… że zdrowie jest w naszych rękach, i że modnie jest być zdrowym. Mężczyzna w to nie wierzy?
Jest skoncentrowany na przetrwaniu, karierze, nie ma czasu ani ochoty zajmować się sobą. Jeden z mężczyzn powiedział mi, że lepiej krótko porządnie się palić, niż długo kopcić. To atrakcyjna metafora, jednak zafałszowuje obraz. Znałem ludzi, którzy długo płonęli jasnym ogniem i nigdy się nie kopcili. Dbali o zdrowie i dobrą kondycję. Słyszałem też taką metaforę – jeżdżę na tym osiołku (to o ciele), dopóki nie padnie, ale przecież i tak padnie.
Albo – Byłem ostatnio na pogrzebie jednego takiego, który dbał o zdrowie.
Dla wielu mężczyzn sam fakt, że zachorowali jest druzgocący. Jak to się mogło stać?! Mnie?! To co rzuca się w oczy, to niska świadomość. Często nie mamy pojęcia, co nam szkodzi, a co pomaga, co wzmacnia zdrowie, a co je osłabia; co przyspiesza starzenie. Nie potrafimy rozpoznać wczesnych sygnałów ostrzegania; że następują jakieś niepokojące zmiany, które trzeba wziąć pod uwagę. Wczesne symptomy mogą mieć różną postać, to indywidualna sprawa – kłopoty ze stawami, trudności ze snem, wieczorny przymus wypicia kilku piw czy drinków. Jeśli nie traktujemy ich poważnie, brniemy dalej, powielając te same szkodliwe działania. Pojawia się ból, który informuje o problemie, ale przecież są środki przeciwbólowe. Pojawia się zmęczenie, ale przecież jest kawa albo coś mocniejszego. To jak bat na zmęczonego konia. Miałem klienta, który wypijał dwanaście kaw dziennie i sypiał cztery godziny na dobę. Jego organizm znosił to dzielnie przez wiele lat. Aż któregoś razu w sklepie dostał ataku paniki, zaczął cały się trząść, wystąpiły zimne poty, zwiększyło się tętno, dostał palpitacji serca. Lekarz powiedział – Nigdy więcej nie wolno panu wypić ani filiżanki kawy. Pana organizm będzie tak reagował na minimalne nawet dawki. Ten mężczyzna radykalnie przeorganizował swoje życie.
Mężczyźni, w większości przypadków, są nastawieni na eksploatowanie natury i w taki sam sposób traktują własną fizyczność – eksploatują ją. Fatalnie się odżywiają, przeciążają stresem. Chcą wycisnąć z tej skały tyle ropy czy kruszcu, ile tylko się da, nie licząc się z konsekwencjami. Nie chcą przyjąć do wiadomości, jakie będą konsekwencje.
Gdy zaczynają się źle czuć, mówią – To chwilowe, przejdzie. No i … na coś przecież trzeba umrzeć!
To zaprzeczanie i wypieranie. Mężczyźni wierzą w to, że sobie poradzą, przecież tyle czasu sobie radzili. Nawet, jeśli nie zależy nam na długim życiu, warto wziąć pod uwagę, w jaki sposób będziemy umierać. Czy jako ktoś niepełnosprawny, pod kroplówką, respiratorem, urządzeniami sztucznie podtrzymującymi życie, czy – wręcz przeciwnie – zachowamy sprawność ciała i umysłu do późnej starości.
Są też konsekwencje związane z krewnymi. Mężczyzna jest potrzebny rodzinie, bliskim, partnerce, żeby mógł ją wspierać, żeby mogli oboje cieszyć się relacją, którą zbudowali, dziećmi. Jest przykładem dla dzieci. Dzieci mają tendencję do powielania podobnych schematów zachowań, co rodzice. Jeśli w domu mają dobry przykład dbania o siebie, wtedy uodporniają się na złe wpływy otoczenia czy reklamy. Kłopot w tym, że sam mężczyzna nie ma zbyt wielu dobrych wzorów. Zalecenia lekarskie, informacje czy porady, zwykle znajdują się w pismach kobiecych. W męskich magazynach możemy przeczytać o sposobach zachowania potencji, o samochodach, o wydajności w pracy, o inwestowaniu pieniędzy i o utrzymaniu kondycji siłowej przy pomocy środków chemicznych. Warto pamiętać, że tacy mężczyźni jak Sylwester Stallone, Arnold Schwarzenegger czy inni „niepokonani” mieli poważne problemy ze zdrowiem, a szczególnie z sercem po zażywaniu sterydów. W męskich pismach reklamowane są preparaty mające charakter dopalaczy, preparaty na potencję, zaburzenia snu, czyli na sytuacje awaryjne, chwilowo redukujące skutki niezdrowego stylu życia. To jak łatanie dziur w jezdni – chwilowy zabieg, który pozwala pojechać trochę dalej.
Nie zachęca się mężczyzn do profilaktyki, nie uczy, co robić, aby nie chorować, w jaki sposób słuchać swojego organizmu i reagować na sygnały, które ono wysyła; poznawać swoje ciało i zaprzyjaźniać się z nim. To wymaga treningu, pogłębiania świadomości, wrażliwości. Mężczyzna na ogół dba o swój samochód. Gdy słyszy szmer w silniku, gdy coś stuka, brzęczy albo włącza się kontrolka, natychmiast reaguje. Podejmuje kroki, aby wyeliminować usterki, sprawdzić co doprowadziło do awarii, zasięga opinii specjalisty. Uczy się, który czujnik jest od czego i co pokazuje: mało oleju, drzwi niedomknięte itd. Ale gdy jego organizm wysyła podobne sygnały, ociąga się z działaniem. Tyle razy było kiepsko i jakoś z tego wyszedłem. Raz, drugi, piąty, dziesiąty udaje się opanować sytuację. Ale przy jedenastym może nastąpić poważne załamanie systemu odpornościowego. A wtedy nie wystarczą doraźne środki – dwa tygodnie urlopu i trochę witamin.
Dlaczego mamy lepiej traktować samochód niż własne ciało?
To powszechna wiedza, że nadużywanie kawy, alkoholu czy żywności typu fast food szkodzi zdrowiu. Kofeina pobudza korę nadnerczy, wypłukuje z organizmu magnez, witaminę B6. Organizm się wyjaławia, zakwasza, jest mniej odporny, bo staje się pożywką dla drobnoustrojów, grzybów, pasożytów. Nadmiar stresu powoduje te same szkody. Jednak od wiedzy do praktyki droga niełatwa.
Na szczęście coraz więcej młodych mężczyzn nie tylko interesuje się tymi zagadnieniami, ale mądre zalecenia wprowadza we własne życie. Zauważam tę tendencję. Oni czytają o roli zróżnicowanej, zrównoważonej diety, o suplementacji żywieniowej. Wiedzą, jak duże znaczenie ma rekreacja, relaks, zatrzymanie się, czas dla siebie, dobre relacje, pielęgnowanie bliskich związków. Jeden z nich, trzydziestopięciolatek, opowiadał mi jakim szokiem było dla niego, gdy nagle zmarł jego trochę straszy przyjaciel. Obaj zaczęli pracę jeszcze na studiach. Mieli za sobą kilkanaście lat harówki, permanentnego przepracowywania się, niedbania o siebie. Ten mężczyzna powiedział wtedy – Do momentu śmierci Roberta myślałem, że jestem nieśmiertelny. Ocknąłem się. Przecież prowadzę identyczny styl życia. Przez lata żyłem, żeby pracować, czas, aby zacząć żyć.
Póki co króluje jednak „nie mam czasu myśleć o jedzeniu.” Tak łatwo zamówić pizzę, czy kebab. Na deser chipsy, a na zmęczenie napój energetyczny. To sprawa życiowych priorytetów – czy naprawdę chcemy być zdrowi.
Są różne pokusy – „gdy zamówisz dwie pizzy, jedna gratis”, itd. Gdy policzymy, ile musimy wydać na produkty do obiadu, dodamy czas i wysiłek, okaże się, że gotowanie się nie opłaca. Byłem kiedyś na szkoleniu z zakresu medycyny tybetańskiej. Prowadząca kobieta powiedziała – Jeśli chcecie być zdrowi, sami przyrządzajcie sobie posiłki. Gdy gotujemy dla siebie, doskonale wiemy, jakich produktów używamy, co dodajemy do potraw. Gdy zamawiamy jedzenie, nigdy nie wiemy, w jaki sposób zostało przyrządzone. Tam, gdzie posiłki przygotowywane są masowo, z konieczności muszą być używane substancje, które przyspieszają procesy pieczenia, gotowania, używa się wzmacniaczy smaku, konserwantów. W większości przypadków te substancje nie są zdrowe, nie występują w przyrodzie, w zbożu, w warzywach, w owocach. To są chemiczne dodatki. Nasze organizmy nie są ewolucyjnie przystosowane do długotrwałego, regularnego radzenia sobie z nimi. Chemiczne związki odpowiedzialne są za wzrost wolnych rodników, substancji, które kradną tlen i zatruwają cały organizm. Potem trzeba przyjmować antyoksydanty, leczyć się. Gigantyczny przemysł żywieniowy działa tak, żeby zwiększać swoją sprzedaż. Skutki uboczne to już odpowiedzialność kupujących. Małe dawki tych substancji nie rujnują zdrowia, jeśli jednak przyjmujemy je codziennie, wyjaławiają organizm.
Jest tu jeszcze coś ważnego. Gdy sami gotujemy, mamy ochotę na różne potrawy, smaki; dokonując intuicyjnego wyboru, reagujemy na potrzeby swojego organizmu, zaczynamy go słuchać, liczyć się z jego mądrością. Gotowanie to bardzo pierwotny rytuał. Przyrządzanie posiłków integruje rodzinę, wspólnotę, zacieśnia więzi. To także element zdrowia.
Mężczyzna po pracy staje przy kuchni?
To może być świetny sposób na relaks. Jeśli nie chce gotować, niech docenia, gdy robi to kobieta. Niech ją w tym wspiera, zrobi zakupy, pokroi warzywa, pomiesza coś, zetrze na tarce. Niech razem obiorą ziemniaki – gdy obiera się we dwoje, idzie bardzo szybko. Ważne, żebyśmy my, mężczyźni, byli włączeni w proces prowadzenia kuchni. Oczywiście od czasu do czasu można zamówić kebab, jeśli sytuacja tego wymaga. Nie trzeba od razu radykalnie zmieniać nawyków żywieniowych. Wystarczy, gdy do golonki czy schabowego dołożymy kasze czy warzywa; i potraktujemy je jak lekarstwo, bo zdrowe jedzenie w istocie jest lekarstwem.
Wiem, że jednemu ze swoich klientów w psychoterapii na pierwszej sesji zaleciłeś… picie wody.
Niegazowanej. Woda niegazowana uzupełnia elektrolity w organizmie. To był prawnik, który pracował w ogromnym stresie. Pytam go – Co jesz? Co pijesz? Kiedy? W jakich ilościach? On mówi, że pije kawę, a potem pije kawę, a gdy chce mu się pić, pije kawę, z rzadka herbatę. Jedzenie to głównie kanapki albo dania zamawiane na mieście. Więc zaproponowałem mu eksperyment. Pijesz wodę, herbaty ziołowe, jesz gotowane posiłki, warzywa, owoce, suplementy mineralno-witaminowe. Po dwóch tygodniach sprawdzamy, co się zmieniło. Prosty zabieg, a zmiana jakości życia kolosalna. Dopiero potem mogliśmy się zająć jego zdrowiem psychicznym, czyli skierowaniem uwagi do wewnątrz. Wielu mężczyzn panicznie się tego boi. Jeden z nich powiedział nawet – Nie wiem, co tam znajdę, z czym się spotkam.
Tam, czyli wewnątrz siebie?
Tak. Mężczyźni myślą, że tam może być coś przerażającego. Po co się tym zajmować? Lepiej o sobie nie myśleć, bo można zwariować. Oczywiście na początku może być trudno. Spotykamy się z różnymi problemami, frustracjami, trudnymi emocjami, które wcześniej nie miały szansy się przebić, były zagłuszane nadaktywnością, tym, co na zewnątrz. Bardzo ważne, żeby mężczyzna nie wycofał się, nie spanikował, zmierzył się z aspektami siebie, których sobie nie uświadamia. Mężczyźni kiepsko czują się z „nieświadomością”, bo nie mogą jej kontrolować, a większość mężczyzn lubi kontrolę, chce ją utrzymać. Więc stosują represje. Żal, smutek, przejawy depresji? Ja to pokonam! Są jak strażnicy więzienni – pilnują, żeby nie wypuścić „demonów” ze swojego wnętrza.
Ale oczywiście zdrowie to także racjonalny wysiłek fizyczny. Dla każdego inny. Niekoniecznie sprawdzanie siebie na korcie, pokonywanie rywali. To może być gimnastyka, turystyka piesza, rowerowa, pływanie, bieganie, ćwiczenia jogi. Na początek wystarczy 15 minut dziennie. Jeśli nie mamy innych możliwości, to choćby pedałowanie na rowerze stacjonarnym w domu, żeby się trochę zmęczyć, spocić, bo ciało to lubi. Liczy się regularność, która buduje dobre nawyki. Nasze organizmy nie są przystosowane do bezruchu. Organizm, któremu regularnie odmawiamy ćwiczeń fizycznych, wysiłku prowadzącego do zgrzania się, spocenia przynajmniej raz dziennie, traktuje taką sytuację jak alarmową. Pocenie się, intensywne oddychanie odkwaszają organizm, pozwalają zachować równowagę zasadową. Wyzwania, zagrożenia, którym podlegamy, rodzą napięcia, które kumulują się w mięśniach, w ciele. Intensywny ruch pozwala pozbywać się hormonów stresu.
Korporacje japońskie wprowadziły ciekawy zwyczaj – w piwnicach biurowców znajdują się specjalne sale do ćwiczeń karate, kendo i innych sztuk walki. Pracownicy razem z szefami schodzą tam po pracy przynajmniej na pół godziny, przebierają się i ćwiczą, żeby rozładować stres.
Sport szkodzi… to także słyszałam od mężczyzn. Jeden połamał się na nartach, inny ma kontuzje ścięgna.
Zdarza się, że gdy zaczynamy uprawiać sport, tak się forsujemy, że łapiemy kontuzje. Lekceważymy komunikaty, które wysyła ciało – Stop! Dalej nie! Dla niektórych ćwiczenia siłowe są zbyt wysiłkowe. Zamiast wyciskać sztangę, być może lepiej robić pompki. Potrzebujemy uważności, uszanowania swoich możliwości i ograniczeń, a jednocześnie troskliwego podejścia do siebie.
Dla zdrowia niezbędna jest również równowaga między pracą zawodową a życiem osobistym, pielęgnowanie relacji, przyjaźni, bliskości. Mężczyźni marnują życie w ten sposób, że tracą to, co najważniejsze, czyli związki. Zostają z tą namiastką szczęścia, jaką są doraźne osiągnięcia zawodowe. Nawet jeśli są „trwałe” – bo ktoś awansuje, jest dyrektorem wysokiego szczebla, menedżerem czy prezesem, to z perspektywy zdrowia i pełni życia, to w dalszym ciągu namiastka. Wielokrotnie widziałem jak mężczyźni, którzy traktowali swoją pozycję jako najważniejsze źródło szczęścia, właśnie ze względów zdrowotnych ją tracili, a wtedy tracili wszystko, bo nie mieli niczego innego. To niebezpieczne, gdy praca jest całym naszym życiem, gdy bez niej czujemy się nikim.
Brak równowagi między życiem osobistym a pracą powoduje, że mężczyzna więcej czasu inwestuje w karierę, w zysk niż w inne ważne obszary. Być może ma zaplanowane pływanie na basenie. A przedtem udział w biznesowym party, gdzie może nawiązać nowe kontakty. Jeśli jego priorytetem jest biznes, wybierze party. Następny basen też odpuści, bo ma do napisania różne maile. Maile mogłyby poczekać, ale chce mieć je z głowy, więc basen przepada. Na pierwszy plan wysuwają się sprawy zupełnie nie związane ze zdrowiem, z równowagą. Jeśli nie inwestujemy w relacje z partnerką, z dziećmi, rodzi się napięcie w systemie, zwiększa się stres. Mężczyzna przychodzi z pracy, ona ma pretensję, jak więc ma odpocząć. Zostaje celowo w pracy po godzinach, żeby wrócić jak najpóźniej, unikać narzekania, pretensji. Potem trzeba iść szybko spać, a rano znowu do pracy, i błędne koło się zamyka.
W jaki sposób my, kobiety, możemy wspierać mężczyzn w ich trosce o zdrowie?
Najlepsze, co można zrobić to dbać o siebie, być wzorem, przecierać szlaki. Na sobie potwierdzać, jak działa zdrowy tryb życia. Nie suszyć mu głowy, nie mówić – Co ty z siebie robisz? Tak się zestarzałeś! Brzuch ci się wylewa! Zadbaj o siebie, bo to się źle skończy! Takie słowa działają jak płachta na byka, przypomina się gderanie matki – Załóż szalik, czapka na uszy! Lepiej, żeby kobieta wyrażała swoją troskę i miłość – Zależy mi na tobie. Boli mnie, że się przepracowujesz, ponieważ jesteś najbliższą mi osobą. Zauważam zmiany, których ty być może jeszcze nie widzisz. Zależy mi na twoim zdrowiu, na dobrym samopoczuciu. No i oczywiście takie rozmowy nie mogą odbywać się wtedy, gdy on śpieszy się do pracy, albo gdy oboje są zdenerwowani. Takie rozmowy potrzebują właściwego, spokojnego czasu.
Wywiad pochodzi z książki Zrozumieć Mężczyznę opublikowanej przez Wydawnictwo Biały Wiatr (www.bialywiatr.com)