fbpx

Była mamą osieroconych mrówkojadów. Poznaj polską Dr Dolittle

Małgorzata Zdziechowska, zwana polską Dr Dolittle, już na pierwszym wolontariacie usłyszała, że ma wyjątkowy kontakt ze zwierzętami. Wyjazdom do ośrodków dla dzikich ssaków podporządkowała całe życie. Choć nie ma czasu na zwiedzanie, to dzięki takim podróżom poznaje ludzi z całego świata i nowe gatunki.

 

Wyjechałaś podczas pandemii do ośrodka dla osieroconych zwierząt w Brazylii. To odważne i dość nietypowe. Czy obecna sytuacja wymagała nowych środków ostrożności?

Rok 2020 był trudny dla wszystkich ośrodków, nie tylko w Brazylii. Wiele z tych miejsc z powodu COVID-19 było zamkniętych. W Criadouro Onca Pintada w okresie od lutego do września nie było żadnego wolontariusza. Sama do końca nie byłam pewna, czy wyjadę. Przepisy dotyczące lockdownu i otwarcia granic zmieniały się z dnia na dzień. W końcu się udało. Podstawowym wymogiem było wykupienie ubezpieczenia na cały okres pobytu w razie zachorowania na COVID-19. Po mnie zaczęli przyjeżdżać inni.

 

A co z finansowaniem? Jak sobie radzą placówki? Skąd pozyskują pieniądze podczas pandemii, skoro nie przyjmują wolontariuszy?

Sytuacja jest bardzo trudna. Większość ośrodków utrzymuje się z datków od osób prywatnych. W kryzysie wsparcie to drastycznie zmalało. W niektórych ośrodkach część wpływów pochodzi od turystów, a tych nie ma.

Mój wyjazd do Brazylii był formą pomocy i wsparcia – czuję się z nim głęboko zżyta.

Pierwszy raz odwiedziłam go 5 lat temu. Ludzie dziwią się, gdy mówię im, że płacę za pobyt. Wszyscy sądzą, że wolontariat już z samej nazwy jest czymś „bezpłatnym”. Tłumaczę wtedy, że przecież to organizacje non-profit, wiele z nich nie wpuszcza na swój teren turystów, więc jak miałyby się utrzymać? Przecież potrzebują pieniędzy na weterynarzy, żywność, utrzymanie, leczenie zwierząt. W tym kontekście pandemia bardzo utrudniła funkcjonowanie ośrodkom rehabilitacyjnych i sierocińcom dla dzikich zwierząt. Z większością jestem w stałym kontakcie i zasmuca mnie to, jak wiele z nich boryka się z problemami finansowymi.

W Brazylii pełniłaś rolę zastępczej mamy dla mrówkojadów. Opowiedz, jak to się stało?

Dwójka mrówkojadów – Maria i Joao – trafiła do Criadouoro Onca Pintada w połowie lipca. To dość nietypowa sytuacja . Dwa osobniki, w żaden sposób ze sobą niespokrewnione trafiły do jednej placówki w podobnym czasie. Jeden został znaleziony przy ciele martwej mamy, drugi, na terenie, na którym był pożar w okolicach Sao Paulo. Myślę, że miały dużo szczęścia, że mogły wychowywać się razem. Jak przyjechałam na miejsce były jeszcze małe. Miały wtedy ok. 5 miesięcy i ważyły: Maria 5,4 kg, a Joao 5,7 kg. Gdy opuszczałam ośrodek po kilku tygodniach, ich waga wynosiła prawie 7 kg. W listopadzie ponad 10 kg.

 

Szybko rosną! Czym je karmiłaś?

Robiliśmy im pożywne koktajle. W ich skład wchodziły m.in. warzywa (buraki, marchewka),  owoce (papaja, banan), mleko, śmietanka, mokra karma dla psów,  specjalna sucha karma dla mrówkojadów oraz witaminy. Przynosiłam im również mrówki. To ich główne pożywienie na wolności. Dorosły mrówkojad potrafi zjeść 30 tys. mrówek z 80 różnych koloni. Nie ma zębów, a z pokarmem radzi sobie dzięki długiemu językowi. Może on mieć aż 60 cm długości, zwierzak porusza nim 160 razy na minutę. Ma też świetny węch – 40 razy lepszy od człowieka.

 

Czyli twoim głównym zadaniem było je karmić?

Karmić, sprzątać, ważyć, towarzyszyć – pełniłam rolę zastępczej mamy. Karmiłam je trzy razy dziennie i podczas tych spotkań poświęcałam im dużo czasu i uwagi. Czasem celowo skracałam swój lunch, aby móc z nimi dłużej posiedzieć. Maria bardzo do mnie lgnęła. Często sama z siebie kładła łapki na moich ramionach, żeby się do mnie przytulić. Nigdy nie chciała mnie puścić, więc kiedy chciałam wyjść wkładałam ją na Joao. Jak mnie nie było w ich klatce, to ona sama na niego wchodziła i wtulone w siebie układały się do snu.

Podczas tych wizyt musiałam być  ostrożna – może trudno w to uwierzyć, ale mrówkojady mogą być niebezpiecznymi zwierzętami. Niektóre źródła podają, że dorosły mrówkojad może nawet zabić jaguara. Choć nie mają zębów, to ich pazury są ostre jak noże. Moje maluchy jak się czegoś przestraszyły, wskakiwały na mnie łapiąc się pazurami, więc musiałam je uspokajać, wtedy rozluźniały uściski.

I rozumiały?

Pewnie, że tak. Zwykle rozmawiałam z nimi polsku. W ośrodku wszyscy nazywali mnie mamą mrówkojadów. Byliśmy mocno ze sobą zżyci. Do tej pory zresztą jestem w stałym kontakcie z pracownikami Criadouro Onca Pintada  – przysyłają mi ich zdjęcia oraz filmiki – wciąż też mówią o mnie „mama Gosia”. Wierzę, że zwierzęta wyczuwają emocje i rozumieją ludzkie intencje.

 

Słyszę, że bardzo się z nimi zżyłaś. Jak poradziłaś sobie po powrocie do domu?

Pytasz, czy za nimi tęsknię? Oczywiście, że tak. Ale kiedy przebywam na wolontariacie to daję z siebie wszystko, pomagam jak mogę. Chciałabym zostać dłużej, być z nimi aż dorosną, ale chwilowo nie jest to możliwe. Poza tym w domu czeka tam na mnie mój kotek Major Ram. Podczas nieobecności opiekują się nim moi rodzice i przyjaciółka. Kotek jest ze mną od 14 lat i bardzo go kocham. Wiec powrót do domu ma też dobrą stronę.

 

Jak będzie w przyszłości wyglądało życie mrówkojadów? Skoro tak bardzo przywiązują się do człowieka, to czy nie będzie im trudno opuścić ośrodek?

To naturalne, że pierwszy okres życia maluchy spędzają u boku mamy, a w ośrodku dla sierot – z opiekunami. Potem ten kontakt jest stopniowo ograniczany. Dzikie zwierzęta w naturze mają bardzo bliski kontakt z mamą. Dlatego w ośrodku człowiek na pierwszy etapie nawet przez 24 h/dobę zajmuje się zwierzakiem, a potem kontakt ten stopniowo się ogranicza. Rozstania są naturalne w świecie zwierząt i podobnie to działa w ośrodkach. Z tą różnicą, że to nie mama, ale my musimy nauczyć malucha wszystkiego, co mu będzie potrzebne na wolności. Zanim zwierzaki trafią na wolność,  przyucza się je do samodzielnego życia. Często najpierw wypuszcza się je na quasi wolność i obserwuje. Jeśli radzą sobie, mogą zacząć nowe życie na wolności.

Jeśli chodzi o Marię i Joao to są plany, aby swobodnie żyły na terenie ośrodka.

 

Mówisz o zagrożeniu jakim jest człowiek?

Zdecydowanie. To, co zaobserwowałam w ciągu ostatnich lat, to wzrost liczby zwierząt, które trafiają do ośrodków dla sierot. Może podam przykład boliwijskiego sierocińca, w którym pracowałam kilka lat temu. Proszę sobie wyobrazić, że w ciągu ośmiu lat trafiły tam dwa niedźwiedzie okularowe, a tylko w zeszłym roku kolejne dwa. Do tego młody jaguar, dwie pumy i wiele małp. Niestety każdego roku coraz więcej zwierzaków trafia do ośrodków. Najczęściej z winy człowieka i jego niszczącej działalności.

Skąd u ciebie taka miłość i chęć pomocy dzikim zwierzętom?

Wszystko zaczęło się w moim domu rodzinnym. Zawsze mieliśmy psy i koty, pomagaliśmy znalezionym zwierzakom: uratowaliśmy żabę z laboratorium, czy osieroconego jeżyka.  Wierzę, że prawdziwa pomoc jest możliwa poprzez miłość, a nie wyrażanie gniewu czy agresji. Kiedy wyjechałam na wolontariat po raz pierwszy, usłyszałam od pracowników, że mam niezwykły kontakt ze zwierzętami. Mówili mi „Gośka, ty masz dar”. Ja nie myślałam o tym, jak o darze – dla mnie to było całkowicie naturalne i sądziłam, że wszyscy mają tak samo. Podczas kolejnych wolontariatów bardzo wiele się nauczyłam o dzikich zwierzętach.

 

Wydałaś już kilka książek dla najmłodszych. Czy teraz wydasz kolejną?

Mam nadzieję, że tak.  Dla wydawnictw okres pandemii jest trudny i niektóre projekty zostały chwilowo wstrzymane. Poza pisaniem książek współpracuję z uniwersytetami dziecięcymi, wygłaszam prelekcje w bibliotekach i centrach kultury. Opowiadam dzieciom i dorosłym o zwierzętach, zarażam miłością do dzikich zwierząt, pokazuję ich problemy i zachęcam do pomagania.

Często łączę to z różnymi warsztatami, bo dzieci najchętniej uczą się przez zabawę. Oczywiście mam też w planach kolejny wyjazd na wolontariat.

 

Życzę ci zatem, aby plan doszedł do skutku. Po powrocie chętnie posłuchamy nowych opowieści i obejrzymy zdjęcia.

 

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o Małgorzacie Zdziechowskiej, odwiedź jej stronę: www.zdziechowska.pl

 

Rozmawiała Kamila Gulbicka

Foto: archiwum prywatne Małgorzaty Zdziechowskiej

 

 

 

 

One thought on “Była mamą osieroconych mrówkojadów. Poznaj polską Dr Dolittle

Dodaj komentarz